wtorek, 23 października 2012

# 24. Niall I cz.1


Ostatnie promienia słońca oświetlały tą cudowną polane. Kwiaty, puszystej łąki powoli kuliły swe płatki do siebie,  woda w strumyku odbijała czerwona barwy, a drzewa z pobliskiego gaju rzucały czarne cienie na pola. Słońce coraz bardziej chyliło się ku horyzontowi, aby za chwilę pozostawić niebo do dyspozycji nocy.
I właśnie w tak pięknej chwili zjawia się ONA. Wybiega za drzew. Jest piękna. Wiatr rozwiewa jej długie, faliste rude włosy. Jej blada cera pięknie kontrastuje z blaskiem słońca. Biało-niebieska sukienka sprawia, że wygląda jeszcze bardziej nieziemsko.
I nagle wystraszona odwraca się. Z powrotem wbiega do lasu. Ruszam za nią. Mimo drobnej postawy, biegnie bardzo szybko oddalając się ode mnie coraz bardziej. Nagle znika całkiem. Udaje się w kierunku gdzie znikła mi z pola widzenia. Przechodzę przez gęste krzaki, które ranią moje ciało, ale nie zwracam na to uwagi. Wreszcie ją postrzegam.
Stoi na skraju urwiska. Wygląda niesamowicie. Słońce po raz ostatni oświetla ją swoim blaskiem i znika, pozostawiając po sobie złotą łunę. Ona powoli się teraz do mnie odwraca. Patrzy na mnie, a ja zatapiam się w jej pięknych, głębokich, zielonych oczach. Nagle uśmiecha się, a ja czuję się tak szczęśliwy jak nigdy w życiu.
- Pomóż mi. Tylko to możesz zrobić. Ratuj.- wyszeptuje dziewczyna prawie nie dosłyszalnie.
Po czym odwróciła się. Jej gołe stopy postawiły parę kroków. Rozłożyła ręce i rzuciła się w przepaść.

 ~*~
 Łup, łup
- Niall wstałeś już !?
No tak, to był tylko sen. Ten sam co zawsze. Od jakiegoś czasu każdej nocy śni mi się to samo. Ta piękna, tajemnicza dziewczyna. Najpierw się pojawia, ucieka, a potem rzuca się z urwiska ze słowami, że bym jej pomógł. I kiedy już chce coś zrobić budzę się.  Ten sen zawsze kończy się w tym samy miejscu i tak samo się zaczyna. Przy wschodzie i zachodzie słońca. I ja zawsze tak samo mocno go przeżywam.
- Niall spóźnimy się !!!!!!!!!- krzyczał Pul waląc w drzwi.
N: Już wstaję.- odkrzyknęłem zaspanym głosem.
Szybko się ubrałem, umyłem i byłem już gotowy. Razem z chłopakami zabraliśmy swoje walizki i wpakowaliśmy się do samochodu. Paul miał nas tylko wymeldować z hotelu i mieliśmy jechać na lotnisko. Dziś mamy jechać do jakiegoś szpitalu, gdzie przebywają głownie dzieci chore na raka.  Nie miałem nic przeciwko takim odwiedzinom. Przebywanie z takimi osobami zawsze sprawiało, że zapominałem o wszystkich problemach. Każda z nich była tak szczęśliwa, mimo, że spotkało je takie nieszczęście. One po prostu cieszyły się życiem. Ciekawe, że osoby, które ostanie chwilę swojego życia spędzają w ogromnych bólach  z myślą, że śmierć jest nieunikniona są czasem szczęśliwsze niż te które mają wszystko i żyją sobie  po 80 lat. Ale dziś strasznie bolała mnie głowa i ogólnie miałem zły humor. Chciałem mieć to już za sobą i móc z powrotem się położyć, a my już od 20 minut czekaliśmy na Paula.
W końcu się pojawił. Otworzył drzwi od auta. Był cały czerwony, a na czole pulsowała mu żyła. Ciekawe co go tak rozwścieczyło…
P: Miałem telefon z lotniska. Z powodu zbliżającej się burzy odwołali wszystkie dzisiejsze loty.
Lou: To co robimy?- spytał Louis.
P: Przez najbliższy czas nie zawitam w tej okolicy, a jutro i pojutrze jesteście zajęci, więc do szpitala pojedziemy samochodem. To będzie jakieś 7 godzin drogi, ale nie mamy wyjścia.- powiedział Paul.
L: To ile my tam pobędziemy ?- zdziwił się Liam.
P: Wystarczająco długo. I tak lepiej tego nie rozegramy.
Nikt się już nie odezwał, ale widziałem po minach chłopaków, że nie są zachwycenie. Zresztą podobnie jak ja.
Jechaliśmy już jakieś 3 godziny. Właśnie się obudziłem. Louis rozmawiała prze telefon, Liam siedzący z przodu rozmawiała z kierującym Paulem. Harry czytał jakąś książkę, a Zayn przysypiał z tyłu. Spojrzałem prze szybę. Byliśmy na jakimś odludziu. Pola i w oddali drzewa. I nic po za tym, Był to zdecydowanie inne widoki, niż te które teraz widywałem. Zero wrzeszczących dziewczyn, brak wiecznych korków i odgłosu klaksonów, które ciągle rozbrzmiewały. Nigdzie nie widać wielkich budynków, które tak ograniczały pole widzenia. Tak, mógłbym się przyzwyczaić. Nagle, po pół godzinnym podziwianie widoków, zobaczyłem majaczącą się w oddali postać kobiety. No zdziwiło mnie to bo niczego nie był w pobliżu, a ona stała na zboczu drogi i nigdzie nie  widziałem żadnego roweru czy czegoś takiego. Dziewczyna miał ze sobą tylko nie duży plecak. Kiedy samochód znalazł się obok dziewczyn nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Ubrana była tylko w zwykła luźną, biała bluzkę na ramiączka i krótkie dżinsowe spodenki. Bez żadnego makijażu. Który był nie potrzebny, a wręcz zeszpecił by delikatną cerę, wiśniowe pełne usta i piękne, głębokie zielone oczy dziewczyny. Stała tam tak po prostu. Wiatr rozwiewał jej długie włosy o tak nie nietypowym odcieniu rudego. To nie możliwe, to była dziewczyna z moich snów …


KAHN

6 komentarzy:

  1. O boże o zawał mnie przyprawiłaś . : D

    OdpowiedzUsuń
  2. jezusie ... ten imagin tak jakby był o mnie ;_; mam jasną cerę , nietypowy odcień rudego , długie włosy , zielone oczy i jestem dość małą osóbką *o*

    OdpowiedzUsuń