niedziela, 25 sierpnia 2013

# 114. Harry | cz. 1

Przepraszamy, że tak długo, ale był to tak zwany kryzys :)
Imagin na podstawie prompostu Mellody Parks (już drugi, haha).
_______________________________________________________________________

Jesteśmy dla siebie ostrzy, jakbyśmy szli na wojnę.
„Mam cię już dość, rozumiesz? Nie chcę wracać do domu ze świadomością, że spotkam tutaj ciebie. Nie mogę już nawet patrzeć na ciebie. Nie jestem w stanie oglądać twoich ran, rozcięć, czy zadrapań. To mnie obrzydza. Pomyśl co pomyśli Sophie, gdy dorośnie? Będzie zadowolona, że jej tatuś to zbrodniarz, który uczestniczy w nielegalnych walkach? To nieodpowiedni widok dla niej, o dobrym przykładzie nawet nie wspominając.”
Jesteśmy dla siebie tak szorstcy, wciąż rzucamy przedmiotami i trzaskamy drzwiami.
„O czym ty mówisz? Ona ma dopiero dwa lata! Do czasu, gdy dorośnie zdążę to rzucić. Nie pamiętasz, że obiecuję ci to co noc? Można zarzucić mi wszystko, ale nie to, że nie dotrzymuję obietnicy, którą złożyłem. Po prostu daj mi czas.”
Stajemy się tak cholernie dysfunkcyjni, że przestaliśmy to już liczyć.
„Dać ci czas? Mam ci dać jakiś pieprzony czas?! Daję ci go od pół roku. Cholerne pół roku z nieprzespanymi nocami, stertą leków nasennych i toną chusteczek. Mam tego dość. Już nie mogę tego dłużej ciągnąć. To mnie wykańcza.”
Jesteśmy już chorzy, wiem, że tak dłużej nie możemy.
„Przepraszam.”


Z miłością i rozczuleniem w oczach obserwowałem Sophie, która przeżuwała owsiankę. Wierzgała swoimi nóżkami i rączkami na wszystkie strony. We włosach miała wpiętą spineczkę z niebieskim motylkiem. Ubrana była w zieloną sukienkę z motywem biedronki na kieszonce. Na szyi zwieszony miała śliniak, który upaćkany był owsianką, która nie trafiła do ust Sophie.
Karmiłem dziewczynkę fioletową łyżeczką, która była również jej ulubioną. Była to nasza ulubiona czynność, która Sophia pozwalała robić tylko mi. W takich momentach czułem się prawdziwym tatą, który wieczorami siedzi przed telewizorem z dzieckiem i ogląda seriale na Disney Channel, a nie bierze udział w nielegalnych walkach.
W kuchni unosił się zapach gotowanego mięsa i bazylii. Wnętrze pomieszczenia wypełniała cicha muzyka lecąca z radia i odgłos przypalanego tłuszczu. [T.I.] stała przy kuchence gazowej i przygotowywała obiad dla naszej dwójki.
Rozwiązałem śliniak Sophie i uwalniając ją z krzesełka uniosłem do góry. Wytknąłem jej język i okręciłem wokół własnej osi. Dziewczynka zaśmiała się wesoło. Delikatnie pocałowałem ją w czubek głowy. Kątem oka zobaczyłem, jak [T.I.] patrzy w naszą stronę i uśmiecha się pod nosem.
Boję się, że stracę to przez moją własną głupotę.
-Co u ciebie? – [T.I.] niepewnym głosem próbowała zacząć rozmowę, której ostatnio unikaliśmy.
-Nic ciekawego – wzruszyłem ramionami – Kostka jeszcze trochę mnie boli, ale do wesela się zagoi – uśmiechnąłem się chcąc rozluźnić atmosferę.
Dziewczyna w odpowiedzi pokiwała głową i powiedziała:
-Nic nie musiałoby się goić, gdybyś rzucił to w cholerę.
-Znowu zaczynasz? – zapytałem i ze świstem wypuściłem powietrze ustami.
-Będę robić to do skutku – oznajmiła dziewczyna – Dałam ci wybór. Albo ja i Sophie, albo walki. Decyzja należy do ciebie.
-Dobrze wiesz co wybrałem! – krzyknąłem unosząc ręce do góry – Obiecałem sobie, że skończę z tym na dobre. Ale to jak uzależnienie. A adrenalina w twoich żyłach, gdy jesteś na arenie i zaraz masz skopać dupę przeciwnikowi jest wspaniała. Ale nic nie może równać się z uczuciem, gdy widzę ciebie, gdy trzymasz na rękach roześmianą Sophie. Musisz mi po prostu uwierzyć.
-Chciałabym i staram się z całych sił, ale to trudniejsze niż może ci się wydawać – powiedziała dziewczyna przygryzając wargę.
-Wiem, skarbie, rozumiem – delikatnie dotknąłem ramienia dziewczyny – Wcześniej wiele razy mówiłem sobie, że odejdę od was, bo nie zasługiwałem na tak wspaniałą rodzinę jak wy. Ale, gdy tylko pojawiałaś się znów wzbudzałaś moją miłość. Wtedy przestawałem używać głowy, po prostu dawałem sobie z tym spokój. Przyległaś do mojego ciała, jak tatuaż. I wtedy czułem się jak głupiec, który czołga się powrotem ku tobie.
[T.I.] chciała coś powiedzieć, jednak przerwałem jej w pół słowa oznajmiając:
-Nie musisz mi odpowiadać – zdjąłem rękę z ramienia dziewczyny i nalałem soku pomarańczowego do niebieskiego kubka – Po prostu to wiedz. Ale jest jeszcze jedno… Co do jutrzejszej walki… Bo wiesz, szkoda, gdyby te wszystkie… moje przygotowania… no, ten… poszłyby na marne – wydukałem nie patrząc w oczy [T.I].
-Jeśli pójdziesz na tą walkę to nie masz czego w tym domu szukać – powiedziała bez ogródek tępo patrząc się w jeden punkt za oknem.
-Błagam. Ostatni raz. – powiedziałem błagalnym tonem chwytając ją za rękę. Jednak dziewczyna wyrwała się z mojego uścisku i nagle poczułem ciepło rozlewające się po moim policzku. Zacząłem pocierać obolałe miejsce. – Ałć. A to za co?
- Za co? – wybuchła [T.I.] – Pytasz się za co?! Mam cię dość. Co chwila zmieniasz zdanie. Zdecyduj się wreszcie co jest dla ciebie w życiu ważniejsze i jakimi drogami chcesz podążać. Jesteś tak strasznie bipolarny. I wiedz, że jeśli weźmiesz jutro udział w tej walce to możesz o mnie zapomnieć. Nie chcę być z osobą, dla której nie jestem najważniejsza.
Chciałem bronić własnego zdania, jednak bałem się, że mogę powiedzieć o dwa zdania za dużo i później żałować swoich słów. Zamiast tego wziąłem głęboki wdech i wybiegłem z mieszkania po drodze łapiąc torbę z ubraniami z wczorajszego treningu. Usłyszałem wołanie [T.I.], jednak wolałem je zignorować. Musiałem się wyładować, a składało się tak, że doskonale znałem do tego miejsce.
Pieprzyć obietnice.



~*~

Patrzyłem jak białe bandaże oplatają moje dłonie. W powietrzu unosił się zapach potu i desperacji. Od ścian pomieszczenia odbijał się dźwięk uderzenia ciała o matę na ringu oraz cichej muzyki rockowej wydobywającej się z radia ustawionego pod jedną ze ścian. Dookoła roiło się wiele mężczyzn z rozbudowanymi mięśniami i siniakami na twarzach.
-Może być? Nie za ciasno? – z rozmyślenia wyrwał mnie głos mojego przyjaciela Nathana, który pomagał mi w treningach.
-Nie, jest okej – odparłem i potrząsnąłem głową w potwierdzeniu moich słów.
-Dobrze. Załóż rękawice i wejdź na ring. Teraz nasza kolej – powiedział chłopak idąc do wcześniej wspomnianego miejsca. W odpowiedzi pokiwałem głową i zacząłem zakładać je na swoje dłonie. Na końcu zasznurowałem je, bo w trakcie treningu nie zsunęły mi się z rąk.
Wchodząc na ring rozchyliłem otaczające je liny, by swobodnie znaleźć się na arenie. Nathan już na mnie czekał z założonymi specjalnymi nakładkami, na których ćwiczyłem swój lewy i prawy sierpowy.
-Gotowy? – zapytał chłopak upewniając się, czy jestem gotowy do walki. W odpowiedzi pokiwałem głową.
Miękko ugiąłem nogi i podniosłem ręce do góry, by wykonać gardę. Delikatnie podskakiwałem w miejscu, by dodać sobie animuszu oraz by mój ruch był płynniejszy. Słyszałem jak podeszwy moich butów skrzypią na materacu.
-Dalej Harry! Uderz! – krzyczał Nathan, by zachęcić mnie do zaatakowania.
Dałam ci wybór. Albo ja i Sophie, albo walki.
Usłyszałem w swojej głowie głos [T.I.]. Czułem jak moje żyły zalewa adrenalina i złość.
Jedno uderzenie za ultimatum, które mi postawiła.
Chciałabym i staram się z całych sił, ale to trudniejsze niż może ci się wydawać.
Drugie uderzenie za to, że najważniejszy dla mnie człowiek na świecie nie jest pewny, że kocham go bardziej niż cokolwiek innego.
Jeśli pójdziesz na tą walkę to nie masz czego w tym domu szukać.
Trzecie uderzenie za to, że właśnie niszczę sobie związek z miłością mojego życia.
Zdecyduj się wreszcie co jest dla ciebie w życiu ważniejsze i jakimi drogami chcesz podążać.
Czwarte uderzenie za to, że jestem tak cholernie pogubiony w moim życiu.
Czułem jak moje ciało powoli zaczynało opadać z sił i emocji, którymi było targane. Ręce trzęsły się, a nogi uginały pode mną. Opuściłem dłonie i zacząłem zdejmować rękawice.
-Hej, stary. Wszystko w porządku? – zapytał Nathan z wyraźną troską narysowaną na twarzy.
-Tak, ja po prostu… Możemy zrobić chwilę przerwy? – zapytałem czując jak głos zaczynał mi się łamać.
-Jasne. Chcesz wody? – mężczyzna rzucił mi butelkę niegazowanego napoju. Odkręciłem nakrętkę i pozwoliłem, by zimna ciecz ochłodziła moje gardło.
-A jak z jutrzejszą walką? – zapytał chłopak, na co wzruszyłem ramionami – [T.I.] nie ma nic przeciwko?
-Nie musi wszystkiego wiedzieć, prawda? – uśmiechnąłem się chytrze. Czułem się jak największy zbrodniarz.
-Harry, jeśli chodzi o Adama. Wiem, że jutro masz stoczyć z nim walkę i za wszelką cenę chcesz skopać mu tyłek, ale zastanów się. Czy to jest warte twojego związku? Czy to, że chcesz pokazać, że jesteś lepszy niż były [T.I] jest ważniejsze?
-Za dobrze mnie znasz – powiedziałem i uśmiechnąłem się pod nosem – Ale nie gadaj jak moja matka. [T.I.] nie wie, że jutro mam bić się z Adamem. Ja po prostu chce pokazać mu, że jeśli on złamał serce mojej dziewczynie to ja złamie mu kręgosłup.
-Rób co chcesz, ale nie mów, że cię nie ostrzegałem.
-Pieprz się – powiedziałem zakładając rękawie, by wrócić do treningu.

RECKLESS

piątek, 16 sierpnia 2013

# 113. Liam.

Imagin z prompstów Harry Styles♥. Troszkę pozmieniałam, ale temat jest taki sam :)
Dedyakcja dla naszej wspaniałej czytelniczki Pameli! :)
Nie wiem, czy zrobię drugą część. To zależy, czy Wam się spodoba oraz czy znajdę konkretny pomysł. Także będziecie musiały dać mi troszkę czasu na napisanie ewentualnej drugiej części c:
______________________________________________________________________________

28 kwietnia 2013 roku

Nazywam się Liam.
Nazywam się Liam i nie powinno mnie tu być.
Nie mam prawa istnieć.  Ale istnieję.

Zapewne dziwne jest to, dlaczego zacząłem tak tą notkę w pamiętniku. Czy nagle znaleźliśmy się w czasach, gdzie ludzie dzieleni są na legalnych i nadmiary, a ja zaliczam się do tej drugiej grupy? Otóż nie. Nie zostałem zamknięty w zakładzie dla nadmiarów, a świat za murami nie jest mi obcy. Jednak moja definicja nadmiaru może być inna. Nie chodzi tu o to, że na świecie jest za dużo ludzi i nie ma miejsca dla mnie. Mam na myśli to, że według szefostwa, czyli ludzi kontrolujących moje życie nie mogę znaleźć drogi do uśmiechu losu. A czym jest człowiek, który nie może być szczęśliwy? Nadmiarem właśnie.
Wiem, że nie zmienię kontraktu, który podpisałem kilka lat temu poprzez wyżalanie się w pamiętniku. Do cholery, Payne, nie masz dwunastu lat i nie zakochałeś się nieszczęśliwie w koleżance z podwórka. Jednak jedna rzecz dręczy mnie najbardziej. Bo inaczej patrzy się na dwójkę ludzi, która trzyma się za ręce, gdy wiemy od początku, że darzą się uczuciem dużo głębszym niż przyjaźń, prawda? Ale po kolei.
Mam najpiękniejszą dziewczynę pod słońcem. Nazywa się [T.I]. Pięknie, czyż nie? Jest idealna pod każdym względem, a jej wady czynią ją jeszcze wspanialszą. Nie mówię tego tylko dlatego, bo jestem zakochany. Ja to po prostu wiem.
Kocham w [T.I.] dosłownie wszystko.
Kocham jej długie włosy, które skręcają się na deszczu.
Kocham jej dołeczki w policzkach, które ukazują się, gdy dziewczyna głośno się śmieje.
Kocham to, że zawsze sprzątając śpiewa „We are young” i myśli, że tego nie słyszę.
Kocham to, że rozczulają ją szczeniaczki i zawsze musi pogłaskać jakiegoś znalezionego na ulicy.
Dwójka młodych ludzi, która nie widzi poza sobą reszty świata i gdyby mogła to spędzałaby ze sobą każdą chwilę. Sielanka, lepiej być nie może. Myślałem, że nic tego nie zmieni. „I żyli razem długo i szczęśliwie”. A jednak.
W świetle kamer i oczu nastolatek z rozszalałymi hormonami umawiam się z najlepszą amerykańską piosenkarką tego roku – Ellie Walker. Chodzimy razem na ustawione randki, trzymamy się za ręce i udajemy szczęśliwych w swoim towarzystwie. Wychodzimy na randkę z fotoreporterami.  Kilka fotek w doskonałej jakość na stronie plotkarskiej. Ludzie zaczynają o nas mówić. Błędne koło, które nie ma końca. Udajemy parę, ponieważ nasi menadżerowie stwierdzili, iż ona ma promować mój zespół w Ameryce, a my ją w Wielkiej Brytanii. A [T.I.]? Nie opłacało się menadżerom ujawniać ją światu. Przecież ważniejsze są zyski, niż uczucia innych.
Wiem, że sam wybrałem sobie takie życie, ale bronić komuś być szczęśliwym i spełnionym? Czy można nazwać to głupotą? Egoizmem? Znieczulicą? Nie wiem. Zajmowali się tym mądrzejsi ode mnie i nie znaleźli odpowiedzi na to pytanie.
Ja po prostu za dużo razy widziałem [T.I.], która szlochała czytając artykuł o mnie i Ellie na portalu plotkarski.
Codziennie obydwoje zakładamy maski. Ja szczęśliwą i zakochaną po uszy w samolubnej piosenkarce. Natomiast [T.I.] z doczepionym uśmiechem na ustach. Dziewczyna nie wie, że doskonale zdjaję sobie sprawę, że to kamuflaż. Nie mogę pozwolić sobie na zdjęcie maski. Przynajmniej nie teraz. Kosztowałoby to mnie, a raczej moją wytwórnię, zbyt dużo.
Nie piszę tego tutaj, bo mam nadzieje, że w magiczny sposób magament wysłucha moich próśb i zmieni swoje postanowienia. Bo co obchodzą ich moje uczucia? Jestem tylko maszynką do zarabiania pieniędzy.
Czuję się teraz jak psychopata, który pisze dziennik w formie nigdy nie wysłanego listu. Ale potrzebowałem się komuś wygadać, nawet jeśli musiałbym zrobić to w najdziwniejszy sposób.
To chyba koniec mojej godnej pożałowania historii.
Nadmiar i ukrywający swoją miłość, Liam


Ostatni raz przeczytałem notatkę pamiętnika. Mój wzrok błądził po tekście, który wydawał mi się kompletnie pozbawiony sensu. Jak scenariusz do słabej telenoweli. Przygryzłem wargę i odłożyłem notatnik na szafkę. Z głośnym westchnieniem wstałem z fotela i zakładając swoje conversy, wyszedłem z domu. Naciągnąłem kaptur na głowę i schyliłem głowę. Droga do domu [T.I.] nie była długa, jednak wolałem ubezpieczyć się przed rozpoznaniem mojej twarzy.
Nałożyłem słuchawki i pozwoliłem, by głośne takty muzyki zawładnęły moim ciałem. Na ławeczce siedziała para zakochanych, która nie szczędziła sobie czułości. Nawet nie wiedzą jakimi są szczęściarzami. Nie zawsze każdy dostaje to co chce. Poczułem, jak pojedyncza łza spływa po moim policzku. Oznaka mojej bezsilności i braku sił do walki. Szybko wytarłem ją rękawem, by nikt nie zobaczył, że na chwilę zdjąłem moją maskę.
 *~*
Odetchnąłem głęboko i palcem wskazującym nacisnąłem dzwonek. Przygryzłem wargę i spojrzałem na swoje conversy. Czubki butów zabrudziły się po wyprawie mojej i [T.i] nad jezioro, a sznurówka pruła się w jednym miejscu. Kąciki moich ust mimowolnie uniosły się ku górze, gdy wspomnienie naszej wycieczki wróciło. Nigdy nie zapomnę nocy spędzonej pod niebem i łowienia ryb gołymi rękoma. Stałem właśnie pod domem dziewczyny, który znajdował się dwie ulice od mojej posiadłości. Pomalowany był brązową farbą, a uroku dodawały mu małe lampki wkręcone pod dachem. Mama dziewczyny uwielbiała kontakt z naturą, więc ogromny ogród był wypielęgnowany i oczyszczony z chwastów. Pomiędzy dwoma drzewami wisiał hamak, na którym leżeliśmy wtuleni do siebie i zwierzaliśmy się sobie z naszych największych sekretów.
Całą drogę myślałem o [T.I]. Rozmyślałem o naszym związku i uczuciu pomiędzy nami. Nie byłem pewny, czy wybraliśmy właściwe rozwiązanie i czy będą jakieś konsekwencje naszych czynów. Ale wiedziałem jedno, nasza miłość rozwijała się z dnia na dzień i nic nie mogło jej zniszczyć.
Z rozmyślenia wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Moim oczom ukazała się postać dziewczyny. Ubrana był w szare dresy i wymiętą białą koszulkę. Jej włosy były potargane od leżenia na kanapie i oglądana telewizji. Jednak dla mnie wyglądała cholernie seksownie. Nie mówiąc nic przekroczyłem próg domu. Moje ramiona oplotły [T.I.] w pasie, a dziewczyna umieściła twarz w zgłębieniu mojej szyi. Blondynka objęła moją szyję i docisnęła swoje rozgrzane ciało do mojego. Gdy poczułem ciepło bijące od dziewczyny tama, która blokowała rzekę moich łez przerwała się. Gorzki szloch odbił się echem od ścian pokoju. Widziałem, że pojedyncze krople płaczu kapią na czubek głowy [T.I]. Całe moje ciało trzęsło się. Dziewczyna uspokajająco głaskała moje plecy i całowała w czubek głowy. Wiedziała, że chciałem się wypłakać i dać upust emocjom.
 -Przepraszam – wyszeptałem nie podnosząc głowy.
-Nie masz za co – powiedziała, wiedząc co mam na myśli – To była nasza wspólna decyzja. Albo żyjemy tak jak teraz, albo wcale. Co byś wybrał, gdybyś mógł jeszcze raz?
-Nie rozumiesz, [T.I] – powiedziałem i spojrzałem jej w oczy, nie przerywając uścisku w jakim byliśmy zwarci – Ja doskonale widzę co się dzieje. Wiem jaka jesteś przygnębiona, gdy mówimy o mnie i Ellie. Jednak przygnębiona to złe słowo. Ty wyglądasz jakbyś miała wybuchnąć płaczem. Rozumiesz, że ja nie mogę tego znieść? Widok smutnej ciebie to najgorsza kara jaką dał mi Bóg za te ciągłe kłamstwa.
Dziewczyna spuściła wzrok i tępym spojrzeniem wpatrywał się w guziki mojej bluzy. Wiedziała, że mam rację. Ukrywała swoje uczucia od dłuższego czasu, ale nie chciał zniszczyć tego co mamy.
-Wiesz co? – powiedziałem i uniosłem jej brodę, by spojrzeć jej w oczy – Rzućmy to w cholerę. Nie chcę widzieć cię w takim stanie. Nie mam zamiaru więcej już udawać. Nie za taką cenę.
 -Proszę cię. Nie mów tak – wyszeptała [T.I] – To nie jest decyzja, która można podjąć stojąc w korytarzu. Ale teraz o tym nie myśl. Nie zaprzątaj sobie tym swojej główki, dobrze? – powiedziała, by rozluźnić atmosferę. Uśmiechnęła się blado i pocałowała mnie w nos.
- Chodź, obejrzyjmy jakiś film. – zaproponowała i splotła nasze dłonie, ciągnąc mnie w stronę salonu. Pokiwałem głową i usiadłem na obitej skórą kanapie. Z uwagą przyglądałem się dziewczynie, która przeglądała pudełka z filmami DVD jej taty. Przygryzłem wargę i uśmiechnąłem się pod nosem. Miałem najseksowniejszą dziewczynę pod słońcem.
-Co powiesz na „Szklaną pułapkę”? – zapytała oglądając opakowanie.
 -Jasne, bez różnicy.
Dziewczyna włożyła płytę do odtwarzacza i ustawiła odpowiednią głośność. Następnie położyła się obok mnie i przykryła nas białym kocem. Objąłem ją ramieniem, a one położyła się na moim torsie.
-Wszystko będzie dobrze, rozumiesz? – zapytała i pogłaskała moje ramie. W odpowiedzi pokiwałem głową. Czując bliskość blondynki i jej troskę po raz pierwszy uwierzyłem w szczęśliwe zakończenie naszej historii. „I żyli razem długo i szczęśliwie”.

RECKLESS

sobota, 10 sierpnia 2013

# 112. Niall.

Imagin na podstawie pomysłu Mellody Parks z prompstów.
Dedykuję go cudownej Oli, znanej jako @wantstylees :)

Dedykacja również dla Mrs Horan od Little Berry :)
___________________________________________________________________________________

                Wsiadłem na swój czerwony rower z odpadającym bagażnikiem. Poprawiłem czapkę i ustawiając przerzutki wyjechałem na ulicę. Dołączyłem się do ruchu i udałem się w stronę szkoły. Czułem jak chłodne jesienne powietrze tańczy w moich włosach. Przechodnie gnali w tylko sobie znanych kierunkach. Mężczyźni ubrani w garnitury aktówkami w dłoni głośno rozmawiali przez telefony. Kobiety odprowadzały dzieci do szkół starając się opanować rozbrykaną młodzież.
                Skręciłem w prawo i wjechałem w dobrze znaną sobie uliczkę prowadzącą do szkoły. Mijałem uczniów, którzy głośno rozmawiali lub uczyli się na pierwszą lekcję. Przejechałem obok grupy matematyków, którzy rozprawiali na temat najnowszych modelów kalkulatorów. Starając się wyhamować usłyszałem dzwonek oznajmiający początek przerwy. Stanąłem i wsiadłem z roweru. Zdjąłem plecak z pleców w poszukiwaniu zapięcia, którym mógłbym przymocować pojazd do rury.
                Nagle do moich uszu dobiegł odgłos silnika samochodu. Podniosłem głowę w poszukiwaniu źródła dźwięku. Moim oczom ukazał się drogie auto idealnie pomalowane czarnym lakierem. Jechało wprost w moją stronę. Kierowca zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na otoczenie. Po chwili zobaczyłem jak samochód przejeżdża obok mnie kompletnie taranując mój rower. Ludzie wokół mnie wyglądali, jakby nie widzieli zaistniałej sytuacji.
                Nagle drzwi auta otworzyły się. Moim oczom ukazała się długonoga dziewczyna ubrana w ciemna jeansy i skórzaną kurtkę. Dziewczyna, przez którą usychałem z nieodwzajemnionej miłości. Dziewczyna, która nie wiedziała kim jestem i miała mnie w dupie.
[T.I.]
                Włosy miała lekko pofalowane i opadały jej kaskadami na ramiona. Zgrabnie wyszła z samochodu uważając na znajdujące się na ziemi kałuże. Zatrzasnęła drzwi i nie zaszczycając mnie spojrzeniem obeszła auto i przytuliła się do drugiej osoby wychodzącej z pojazdu.
Stephen
                Stephen był chłopakiem [T.I.]. Między nami, straszny z niego kutas. Chodził z [T.I.] tylko dlatego, bo ona wciąż mówiła mu jaki jest boski, a on kochał tego słuchać. Do tego dziewczyna była śliczna i o wiele mądrzejsza od niego. Stephen uchodził za największego przystojniaka w szkole. Wiele uczennic oglądał się za nim, a na przerwach szeptały do siebie gdy przechodził obok nich. Był kapitanem w szkolnej drużynie piłkarskiej. Wszyscy wiedzieli, że został nim tylko dlatego, bo jego ojciec był najlepszym przyjacielem trenera, ale nikt nie powiedział tego głośno. Stephen w piłce nożnej był krótko mówiąc do dupy. Jednak nawet ta wada nie była w stanie zepsuć jego reputacji. Gdyby wiedział o moich uczuciach względem [T.I.] po prostu skopałby mi dupę. To było jednym z powodów, przez które moja miłość nigdy nie zostanie odwzajemniona. A i nie zapominajmy również, że jestem tylko nastoletnim frajerem.
                Chłopak rzucił mi spojrzenie wiem-że-rozjechałem-ci-twój-rower-ale-masz-być-cicho-rozumiesz. Zaśmiałem się pod nosem z własnego żartu, a dwie dziewczyny przechodzące obok mnie rzuciły mi pogardliwe spojrzenia. Obszedłem samochód i swoje kroki skierowałem ku szkole.


W jednym ręku trzymałem tackę z jedzeniem, a w drugiej moją ulubiona książkę. Trwała właśnie przerwa na lunch, a ja zająłem moje stałe miejsce, czyli odległą ławkę po drugiej stronie szkoły. Zawsze siedziałem sam. W sumie przyzwyczaiłem się już do swojego towarzystwa. Kiedyś brak przyjaciół strasznie mnie doskwierał, a samotność była nie do wytrzymania. Jednak człowiek do wszystkiego może się przyzwyczaić. Teraz wystarczy mi dobra książka, by zająć czymś umysł.
Dzisiaj na lunch wybrałem kanapkę z indykiem, czekoladową muffinkę i sok pomarańczowy. Otworzyłam książkę na stronie, którą czytałem ostatnio. Czytając zacząłem odpakowywać jedzenie, jednak donośny krzyk zwrócił moją uwagę.
-Niall! – podniosłem głowę, a moim oczom ukazał się obraz Stephena otoczonego kolegami z drużyny.
-Mówisz do mnie? – zapytałem nie pewnie, przygryzając wargę.
-A widzisz tu jakiegoś innego człowieka? Właśnie, bo nikt nie chce spędzać z tobą czasu – powiedział, a koledzy wybuchli gromkim śmiechem. Tylko twarz jednej osoby nie wyrażała żadnych emocji. [T.I]? Co ty tu robisz? Nie widziałem cię wcześniej.
-A wiesz, że zostało udowodnione naukowo, że mężczyźni, którzy wolą samotność mają większe jaja? I w przenośni i dosłownie. To by wiele wyjaśniało, prawda Stephenie „ciągle jestem z ludźmi” Freed? – zripostowałem z głupkowatym uśmiechem na twarzy.
                Po minie chłopaka można było wywnioskować, że kompletnie się tego nie spodziewał. Jego twarz nabrała czerwonych barw. Wypuścił ze świstem powietrze nosem. Jedyną osobą, która wydawała się być rozbawiona tą sytuacją była [T.I].
-Coś ty powiedział? – krzyknął i ruszły w moim kierunku, jednak jego przyjaciel złapał go za ramię.
-Nie warto marnować sił i czasu na tego świrusa – powiedział starając się załagodzić sytuację.
                Stephen popatrzył na niego zdezorientowany. Jednak po chwili pokiwał głową i strząsną dłoń kolegi ze swojego ramienia. Chłopak wyjął kanapkę ze swojego plecaka i rzucił ją we mnie starając trafić mnie w twarz. Chybił.
-Do zobaczenia na jutrzejszym balu, świrusie. Pewnie nie masz pary, ale na szczęście twoje wielkie jaja będą z tobą – krzyknął odchodząc w stronę budynku szkoły.
                Patrzyłem jak cała grupa oddala się. W pewnym momencie [T.I] odwróciła się i puściła mi oczko. Z wrażenia prawie książka wypadła mi z ręki. Moje policzki spłonęły rumieńcem. Dziewczyna widząc to zaczęła się śmiać odwracając w stronę swojej paczki.
Czy [T.I.] właśnie puściła do nie oczko?

~*~
                Głośna muzyka wypełniająca salę gimnastyczną mojej szkoły dudniła mi w uszach i klatce piersiowej. Z każdym kolejnym bitem moje wnętrzności wywracały fikołki. Kolorowe lampy oświetlały uczniów, który tańczyli niebezpiecznie blisko siebie. Pary ocierały się o siebie i obściskiwały na środku sali. Niektórzy byli już nieźle wstawieni. Gdyby dyrektor przyłapał ich na wnoszeniu alkoholu do szkoły mogliby już więcej się nie pojawić. Stroboskop boleśnie raził mi oczy.
                Stałem właśnie przy stoliku z pączem. Nalewałem napój do plastikowego czerwonego kubka. Zanurzyłem dłoń w misce pełnej paprykowych chipsów i włożyłem je sobie do ust. Strzepałem okruszki z mojej nowej koszuli. Mama zabiłaby mnie na miejscu gdyby dostrzegła na niej choćby najmniejsza plamkę brudu. Ubrany byłem w białą koszulę, ciemne jeansy i czarne conversy. Włosy postawiłem ku górze, a cały strój dopełniała skórzana kurtka. Całym ciężarem oparłem się o stolik i przyglądałem się tańczącemu tłumowi.
                Sam nie wiem co skłoniło mnie do przyjścia tutaj. Nigdy nie brałem udziału w imprezach szkolnych. Może dlatego, że nie miałem z kim na nie przychodzić. Jednak tym razem chciałem pokazać Stephenowi, że nawet tacy ludzie jak ja mogą dobrze się bawić. Nie bałem się go i wiedziałem, że będzie zaskoczony widząc mnie tutaj.
                Nagle ujrzałem [T.I], która szła przez spocone ciała innych ludzi. Ubrana była w białą sukienkę z czarnym kołnierzykiem. Na nogach miała czerwone szpilki, a jej włosy były upięte w niesfornego koczka. W dłoni trzymała przedmiot, którego z odległości nie umiałem zidentyfikować. Dziewczyna zdawała się szukać kogoś w tłumie. Nagle jej wzrok spoczął na mnie. Uśmiechnęła się delikatnie i zaczęła podążać w moim kierunku. To musi być jakaś fatamorgana. Czułem jak moje usta zaczynają się trząść, a dłonie pocić.
Skąd ona wie kim jestem?
Czemu nie ma mnie w dupie?
-Cześć Niall – przywitała się z czułym uśmiechem na ustach.
-Hej [T.I.] – odpowiedziałem przełykając ślinę.
-Czemu stoisz tak sam? – zapytała nalewając sobie pączu.
-Wiesz.. – podrapałem się po karku – Po prostu nie mam z kim stać. Dlatego bardzo cieszę się, że przyszłaś dotrzymać mi towarzystwa – podziękowałem uśmiechając się do dziewczyny.
-Ja jestem zadowolona, ale nie przyszłam tylko dlatego, bo nie masz z kim rozmawiać – posłałem jej zdziwione spojrzenie.
-Widziałam jak w trakcie lunchu czytałeś „Oddech śmierci”, moją ulubioną książkę – zaczęła wyjaśniać bawiąc się materiałem swojej sukienki – A ostatnio film na podstawie tej powieści pojawił się w kinach i pomyślałam, że może chciałbyś ze mną go obejrzeć – pokazała mi przedmiot trzymany w dłoni, który okazał się dwoma biletami na seans.
-J-jasne, że chciałbym. Nawet nie wiesz jak bardzo – powiedziałem, z cieniem uśmiechu na ustach – Ale to… hmn, no wiesz, randka? No bo.. A co ze Stephenem?
-Stephen? A kto to? Nie kojarzę – zażartowała – A tak serio, to nic mnie z nim nie łączy. I chyba nie łączyło, ale dopiero dzisiaj to sobie uświadomiłam. A co do kwestii randki.. Chcesz tego? – zapytała, na co potrząsnąłem energicznie głową – To tak, to zdecydowanie randka – Zaśmiała się i pociągnęła mnie w stronę parkietu. Puścili akurat wolną piosenkę. Poruszaliśmy się w rytm melodii.
-Ślicznie wyglądasz – wyszeptałem do ucha [T.I].
-Dziękuję, ty też – powiedziała i złączyła nasze usta w słodkim pocałunku.

RECKLESS

środa, 7 sierpnia 2013

# 111. Marcel I cz. 3

        -Cześć Marcel. - Rzuciła Alex, jedna z najładniejszych dziewczyn w szkole, mijając nas na korytarzu. Chłopak jednak zignorował ją, jedynie ciaśniej obejmując mnie ramieniem.
-Czemu nie odpowiedziałeś? - Spytałam, gdy straciliśmy ją z pola widzenia.
-Słucham? - Zdziwił się Marcel, widocznie wyrwany z zamyślenia.
-Alex się z tobą przywitała, a ty jej nie odpowiedziałeś. - Zwróciłam mu uwagę.
-Oh, musiałem jej nie zauważyć. Zagapiłem się. - Wyjaśnił.
-Na co? - Ściągnęłam brwi.
-Na ciebie. - Wycedził, spuszczając głowę, a jego policzki momentalnie zalały się rumieńcem.
-Wolałeś patrzeć na mnie niż na najładniejszą dziewczynę w szkole? - Uniosłam jedną brew.
-Jesteś od niej ładniejsza. - Powiedział przyciskając swoje wargi do mojego policzka.
        Mimo iż nie wierzyłam w słowa Marcela, podnosiły mnie one na duchu. Po balu Marcel nie powrócił już do swojego starego wizerunku, co wpłynęło znacznie na życie naszej szkoły. Z nudnego, poniewieranego przez wszystkich kujona stał się jednym z najpopularniejszych i najprzystojniejszych chłopców w całym naszym roczniku i nie tylko. Jeszcze pare miesięcy temu ludzie odzywali się do niego jedynie obrzucając go wyzwiskami, po czym wystarczyła jedna noc, by wszyscy zapragnęli się z nim przyjaźnić. To potwierdziło jedynie moją tezę co do tego, że zwracają uwagę tylko i wyłącznie na wygląd. Przecież Marcel zawsze miał wspaniałą osobowość, jednak oni zbliżyli się do niego dopiero, gdy zdjął okulary oraz zmienił styl ubierania się i fryzurę. Było nie niezmiernie płytkie, a ich przyjaźń delikatnie mówiąc nieszczera. Odnosiła wrażenie iż Marcel zdawał sobie z tego sprawę, jednak cały czas martwiłam się, że przez to że nigdy nie był szczególnie lubiany, woda sodowa zwyczajnie uderzy mu do głowy. Mimo iż byliśmy razem już od kilku miesięcy i przez ten czas nigdy nie dał mi powodu do zazdrości, nie umiałam patrzeć obojętnie na wszystkie podrywające go, piękne dziewczyny. Teraz przecież mógł mieć każdą.
        -Skoro tak twierdzisz. - Zachichotałam.
-Dla mnie jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie. - Odparł ponownie dając mi całusa, jednak tym razem w usta.
-Dziękuję, Marcel. Jesteś kochany. - Rzuciłam, po czym chłopak obdarzył mnie szerokim uśmiechem, oprawionym w przeurocze dołeczki.
-To Veronica? - Spytał wskazując palcem na brunetkę idącą wzdłuż holu, parę kroków przed nami.
-Tak, to ona. Poczekaj tu na mnie, muszę z nią chwilę porozmawiać. - Poprosiłam, na co Marcel skinął głową.
-Nigdzie się nie wybieram. - Rzucił, po czym wyplątałam się z jego uścisku, ruszając biegiem w stronę swojej przyjaciółki.
-Veronica! Poczekaj! - Zawołałam, po czym dziewczyna zatrzymała się w pół kroku, odwracając twarzą w moją stronę.
-O hej, [T.I]. - Powiedziała witając mnie ciepłym uśmiechem.
        Po naszej kłótni, którą odbyłyśmy przed i w trakcie balu jeszcze długo nie układało się między nami najlepiej. W końcu jednak Marcel namówił mnie do szczerej rozmowy z Veronicą. Nie chciał, żebym z jego powodu kłóciła się z moją najlepszą przyjaciółką. Wyjaśniłyśmy sobie wtedy wszystko i doszłyśmy do wniosku, że cały ten spór był kompletnie bezsensowny. Pogodziłyśmy się i znów było między nami tak jak dawniej. Nie miała nawet problemu z  zaakceptowaniem tego, że ja i Marcel jesteśmy razem. Powiedziała, że cieszy się naszym szczęściem. Poza tym często spędzaliśmy czas całą paczką i nie skłamałabym mówiąc iż ta dwójka została parą naprawdę dobrych przyjaciół.
        -Hej. Chciałam sptać, czy mogłabyś pożyczyć mi notatki z biologii, bo ostatnio narobiłam sobie trochę zaległości... - Zaczęłam mówić, jednak Veronica uparcie wpatrywała się w punkt za moimi plecami, sprawiając wrażenie niezbyt zainteresowanej słowami padającymi z moich ust. - Słuchasz mnie w ogóle? - Spytałam z wyrzutem.
-Tak, tak. Notatki z biologii czy jakoś tak. - Potrząsnęła głową, powracając na ziemię. - Jednak sądzę, że to będzie musiało poczekać.
-Czemu? - Zdziwiłam się.
-Bo jakaś suka właśnie podrywa twojego chłopaka. - Wycedziła, łapiąc mnie za ramiona i odwracając twarzą w stronę szafek. Marcel stał oparty o jedną z nich i zwrócony był do mnie tyłem w czasie, gdy jakaś dziewczyna naprzeciwko niego mówiła coś szczebiotliwym głosem, oplatając pasemko swoich długich, tlenionych włosów wokół szczupłego palca.
-Oni tylko rozmawiają... - Odparłam bez przekonania.
-Zaraz przekonamy się o czym. - Prychnęła Veronica chwytając moją dłoń i ciągnąc mnie za sobą. Stanęłyśmy przy szczycie szafek, w taki sposób, by blondynka nie mogła nas zauważyć, jednak każde jej słowo docierało do nas bardzo dokładnie.
-Może wyszlibyśmy gdzieś razem w piątek wieczorem? - Spytała przesłodzonym głosem.
-N-nie sądzę, aby był to dobry pomysł. - Zająkał się Marcel widocznie stłamszony jej towarzystwem.
-Dlaczego? Będzie fajnie. - Przekonywała go.
-Jestem zajęty. - Odparł chłopak.
-Czym? - Zdziwiła się blondynka.
-Chyba przez kogo. - Zripostował, jednak nadal pozostawał skrępowany.
-Daj spokój. - Westchnęła poirytowana. - Przecież [T.I] to taka nudziara. Taki chłopak jak ty zasłu... Hej, czekaj! Gdzie ty idziesz?! - Jedyną odpowiedzią Marcela były jego oddalające się od dziewczyny kroki.
        -[T.I]? - Zdziwił się dostrzegając mnie i Veronicę stojące w szczycie szafek.
-To ja chyba już pójdę. - Wycedziła brunetka po chwili niezręcznej ciszy, zostawiając nas samych.
-Słyszałaś wszystko, prawda? - Spojrzał na mnie wzrokiem przepełnionym bólem.
-Tak, ja... - Nie wiedziałam co właściwie mogłabym powiedzieć w takiej sytuacji.
-Przepraszam. - Odparł skruszony, spuszczając głowę.
-Nie, Marcel. Nie przepraszaj, nie masz za co. Przecież nie zrobiłeś niczego złego. - Powiedziałam, oplatając go ramionami.
-Ale czuję się winny. - Wyznał, chowając twarz w zagłębieniu mojego ramienia.
-Niepotrzebnie. - Uspokoiłam go.
-Chciałbym, żebyś wiedziała, że jestem tylko twój. - Powiedział odsuwając się ode mnie nieznacznie, by móc spojrzeć mi w oczy. - T-to znaczy, jeśli mnie chcesz... - Zająkał się niepewnie, odwracając wzrok, a jego policzki zalały się rumieńcem
-Oczywiście, że chcę, głuptasie. - Odparłam pocierając o siebie czubki naszych nosów.
-M-mogę cię teraz pocałować? - Przygryzł dolną wargę, spojrzeniem powracając do moich oczu.
-Jestem twoją dziewczyną. Serio musisz o to pytać? - Zachichotałam.
-W-wolałem się upewnić. - Powiedział, a jego policzki stały się jeszcze bardziej różowe niż przed chwilą. To takie urocze, że mimo swojej popularności Marcel nie zmienił się i pozostał tym samym uroczym i nieśmiałym chłopakiem, w którym się zakochałam. Nie zwlekając dłużej poczęliśmy zmniejszać dystans między nami, aż w końcu nasze usta spotkały się w czułym pocałunku.

~*~

       Ostatnie wydarzenia trochę mnie uspokoiły. Obdarzyłam Marcela większym zaufanie. W końcu każdy normalny chłopak skorzystałby z zainteresowania wśród tak wielu pięknych dziewcząt. Każdy tylko nie Marcel. Jednak mogłam się mylić...
       Weszłam do szkoły cała w skowronkach nie mogąc doczekać się aż zobaczę się z moim chłopakiem i  najlepszą przyjaciółką. I owszem, zobaczyłam ich. Jednak nie w takiej sytuacji jakbym tego chciała. Stanęłam jak wryta, na środku przejścia obserwując rozgrywającą się kilka metrów ode mnie scenkę. Veronica pochylała się nad Marcelem szepcząc mu coś do ucha. Ustałam zbyt daleko, by usłyszeć jej słowa, jednak sposób w jaki je wypowiadała mówił sam za siebie.
Po chwili brunet odsunął się od niej, mówiąc coś trochę głośniej z szerokim uśmiechem na ustach. Poczułam jak skręca mi się żołądek. Co tu się do cholery działo? W pewnym momencie Marcel objął Veronicę ramionami i ściskając ją z całych sił, delikatnie uniósł nad ziemię, na co dziewczyna pisnęła jednocześnie przestraszona i rozbawiona. Zanim się zorientowałam, poczęłam iść w ich kierunku. Z każdym krokiem byłam coraz bliżej, jednak oni nadal zdawali się nie dostrzegać mojej obecności. Będąc zaledwie dwa metry od nich zapewne mogłabym usłyszeć o czym rozmawiali, jednak kompletnie zagłuszał ich odgłos mojego serca pękającego na miliony drobnych kawałeczków.
-Hej [T.I]. - Przywitała się Veronica, gdy stanęłam na wprost jej i Marcela.
-Hej? Naprawdę tylko tyle masz mi do powiedzenia? - Warknęłam.
-Nie rozumiem o czym mó... - Zaczęła jednak nie dałam jej dojść do słowa.
-Pewnie, teraz jeszcze łżyj mi w żywe oczy. Tak jak on. - Odparłam posyłając Marcelowi zabójcze spojrzenie.
-A-ale [T.I], ja cię nigdy nie okłamałem. - Zająkał się brunet, wytrzeszczając oczy.
-"Jestem tylko twój". - Zacytowałam robiąc w powietrzu znak cudzysłowu. - Mówi ci to coś?
-T-tak i to prawda. - Powiedział szybko.
-No widzę właśnie. - Wycedziłam spoglądając to raz na niego to raz na Veronicę. Czułam łzy cisnące się do moich oczu.
-Słuchaj, [T.I]. Naprawdę nie wiem co sobie ubzdurałaś, ale my... - Zaczęła bronić się brunetka, jednak ja nie miałam ochoty słuchać jej kiepskich wymówek.
-Mogłabyś stulić pysk? - Warknęłam, po czym dziewczyna od razu zamknęła usta. Nigdy nie odzywałam się do nikogo w ten sposób, jednak w tamtym momencie nie panowałam nad swoimi emocjami. Czuła  się jednocześnie smutna, zła i skrzywdzona. Jak się okazało, w moim przypadku była to wybuchowa mieszanka.
-P-proszę cię, posłuchaj mnie, [T.I]. - Zaczął delikatnie Marcel, a jego głos wręcz ociekał zmartwieniem i desperacją.
-Absolutnie nie. - Uniosłam głos. - Nie mam zamiaru nigdy więcej z tobą rozmawiać. Zawiodłam się na tobie. Myślałam, że jesteś inny, a tu okazuje się, że jesteś gorszy od tych wszystkich dupków razem wziętych. To smutne jak łatwo zapomniałeś kto był z tobą zanim zdjąłeś okulary i zacząłeś wyglądać jak członek jakiegoś pieprzonego boybandu. Ja lubiłam cię takiego jakim byłeś naprawdę, nie za twój wygląd. Wiesz, co? Wolałam już jak byłeś kujonem, królu szkoły. - Skończyłam pogardliwie, a słone łzy poczęły spływać po moich bladych policzkach.
-Nie, [T.I], proszę cię, tylko nie płacz. Ja nie chciałem, przepraszam. Proszę, pozwól mi wszystko wytłumaczyć, to nie tak jak myślisz, proszę cię [T.I]. - Mówił Marcel błagalnym tonem, ciągnąc się za włosy i z całych sił starając się nie rozpłakać. Przeżywał to wcale nie lżej ode mnie, jednak sam się o to prosił.
-Daj mi spokój, Marcel. To koniec. - Odparłam, a twarz chłopaka momentalnie pobladła.
-Ale [T.I]... - Zaczęła Veronica jednak jej przerwałam.
-Ty też więcej się do mnie nie odzywaj. Obydwoje jesteście siebie warci. - Warknęłam, po czym nie czekając na ich odpowiedź, ruszyłam biegiem do drzwi ewakuacyjnych i tego dnia nie wróciłam już do szkoły.

~*~

       -Słucham? - Spytałam przykładając telefon do ucha.
-N-naprawdę odebrałaś? - W słuchawce rozbrzmiał uradowany głos Marcela.
-Nie, na niby. - Prychnęłam sarkastycznie. - Jednak muszę cię rozczarować, bo właśnie odkładam słuchawkę.
-Proszę cię, porozmawiaj ze mną chwilę. - Błagał, żałosnym tonem.
-Nie mamy już o czym rozmawiać. - Rzuciłam, po czym bez słowa pożegnania zakończyłam połączenie.
       Od czasu, gdy zobaczyłam Marcela i Veronicę razem minął przeszło tydzień, jednak ja nadal ani razu nie zamieniłam z nimi słowa. Nie licząc takich rozmów telefonicznych, oczywiście. Tamtego dnia wróciłam do mieszkania i zamknęłam się w swoim pokoju, by zwyczajnie móc się wypłakać. Zajęło mi to dwa dni, gdyż tylko tyle po wyjaśnieniu sytuacji mama pozwoliła mi zostać w domu. Gdy w końcu wróciłam do szkoły, za wszelką cenę unikałam Marcela i Veronici, co nawet dobrze mi wychodziło. Naprawdę nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego. Jeszcze nikt nie zranił mnie tak bardzo jak ta dwójka. Zawiodłam się na nich. A szczególnie na Verinice. Marcela poznałam bliżej kilka miesięcy temu, jednak Veronica była moją najlepszą przyjaciółką od wielu lat i naprawdę nie mogłam uwierzyć, że była w stanie umawiać się z moich chłopakiem za moimi plecami. Ja nigdy nie zrobiłabym jej czegoś takiego.
       Nie zdążyłam jeszcze odłożyć telefonu po rozmowie z Marcelem, gdy zawibrował on w mojej dłoni. Był to sygnał iż dostałam nową wiadomość. Odblokowałam komórkę wchodząc w skrzynkę odbiorczą.

Od: Veronica
Proszę cię [T.I]. Nie możesz unikać mnie wiecznie. Przyjaźnimy się tyle lat. Daj mi wszystko wytłumaczyć, a potem jeśli będziesz tego chciała zostawię cię w spokoju.

Do: Veronica.
Niech ci będzie.

Od: Veronica
Bądź w tej drogiej restauracji z czerwonym dywanem za rogiem, za godzinę.

Do: Veronica
Będę.

       Ciężko wzdychając, rzuciłam telefon na łóżko, po czym ruszyłam do łazienki, by uszykować się do wyjścia. Jeśli to miało zapewnić mi zniknięcie Veronici z mojego życia, postanowiłam się z nią spotkać. Jednak prawdę mówiąc w ogóle nie miałam na to ochoty. Zdziwiło mnie też miejsce spotkania. Jakby zwyczajnie nie mogła zaprosić mnie do domu. Z jakiej racji miałaby ciągać mnie po najlepszych i zarazem najdroższych restauracjach w okolicy? A z resztą. Przecież raz już się przekonałam, że po niej mogę spodziewać się wszystkiego.
       Gotowa do wyjścia zamknęłam za sobą drzwi mieszkania i udałam się w umówione miejsce. Niepewnie przekroczyłam próg restauracji, rozglądając się w okół w poszukiwaniu Veronici. Nigdzie jednak nie mogłam jej dostrzec. Za to mój wzrok zatrzymał się na wysokim, szczupłym brunecie w okularach. Włosy miał on zaczesane do tyłu, a ubrania jego bez wątpienia wyciągnięte zostały z szafy jego dziadka. W końcu i on spojrzał w moją stronę chwytając moje zdziwione spojrzenia. Z szerokim uśmiechem, wstał od swojego stolika i ruszył w moją stronę.
-Marcel, co tu się dzieje? - Spytałam zdezorientowana, gdy brunet stanął naprzeciwko mnie.
-Wszystko ci wyjaśnię. - Obiecał, a promienny uśmiech nie opuszczał jego twarzy. - Tak się cieszę, że przyszłam.
-Właśnie widzę. - Rzuciłam.
-Chodź do stolika. - Powiedział wyciągając do mnie dłoń. Ja jednak zignorowałam to, wymijając chłopaka i ruszając do stolika, przy którym przed chwilą siedział. Kątem oka dostrzegłam zawód wymalowany na jego twarzy, jednak postanowiłam to zignorować.
       Marcel udał się za mną do naszego nakrycia. Odsunął mi krzesło jak prawdziwy gentelman, co niezwykle mnie rozczuliło. To, że byłam na niego zła i mnie zranił, nie oznaczało, że nic już do niego nie czułam. W końcu minął dopiero tydzień.
-Tu jest tak pięknie. - Wymsknęło mi się.
-Cie-cieszę się, że ci się podoba. - Zająkał się, siadając naprzeciwko mnie.
-Marcel... - Westchnęłam, nie będąc pewną co właściwie miałam zamiar powiedzieć.
-P-proszę cię, [T.I]. Daj mi wszystko wytłumaczyć. - Powiedział błagalnym tonem, na co ja skinęłam głową. Co innego mi pozostało? - M-między mną, a Veronicą naprawdę nic nie ma. To co widziałaś... Ona tylko pomogła mi w przygotowaniu niespodzianki dla ciebie, a ja jej dziękowałem. T-to naprawdę tyle. - Mówił patrząc mi w oczy.
-Jakiej niespodzianki? - Spytałam.
-Chciałem zaprosić cię tu na romantyczną kolację, żebyśmy mogli świętować taką przecudowną rocznicę. - Odparł spuszczając głowę, zawstydzony, a jego policzki spłonęły rumieńcem.
-Rocznicę? - Zdziwiłam się.
-D-dziś mija równo pół roku odkąd poprosiłaś mnie o pomoc w nauce matematyki. - Wyszeptał.
-Naprawdę to zapamiętałeś? - Wycedziłam rozczulona.
-Jak mógłbym nie? Ten dzień zmienił moje życie na lepsze. Nie ten, w którym stałem się popularny i lubiany, tylko ten, w którym to ty mnie polubiłaś. Ale tak naprawdę. - Zaczął bawić się swoimi dłońmi, uparcie się z nie wpatrując.
-Marcel, spójrz na mnie. - Powiedziałam po chwili, a chłopak niepewnie wykonał prośbę, pozwalając mi zatopić się w zieleni swoich tęczówek.
-Tak bardzo przepraszam, [T.I]. - Wyszeptał, zbliżając swoją dłoń do mojej spoczywającej na stole, jednak szybko cofnął ją niepewnie.
-Nie, Marcel. To ja przepraszam. Zachowałam się jak idiotka. - Westchnęłam, splatając ze sobą nasze palce. Na twarzy bruneta wymalowana była niewiarygodna ulga. - Mogę mieć do ciebie pytanie? - Chłopak skinął głową. - Czemu wyglądasz...
-W-wtedy w szkole powiedziałaś, że wolałaś już jak byłem kujonem. I oto jestem. - Odwrócił wzrok, zawstydzony.
-Powiedziałam to w nerwach. Dla mnie nie ma znaczenia jak wyglądasz. I niezależnie od tego jakie masz na sobie ubrania, w okularach czy bez, zawsze będziesz moim Marcelem. - Odparłam, posyłając mu ciepły uśmiech, który on momentalnie odwzajemnił. Po chwili pochylił się nad stolikiem delikatnie muskając moje usta swoimi, jakby nie był pewny czy aby na pewno może to zrobić. Cały Marcel.
-Czyli nie muszę się już tak ubierać? - Spytał, by się upewnić.
-Możesz się ubierać jak ci się żywnie podoba. - Rzuciłam.
-To dobrze, bo zapomniałem już jak niewygodny jest ten krawat. - Wycedził, na co obydwoje zanieśliśmy się śmiechem.

LOLA


niedziela, 4 sierpnia 2013

# 110. Zayn I cz. 3

Trzecia i ostatnia część Zayna z dedykacją dla naszej ulubionej czytelniczki pani Eli, która jest babcią naszej kochanej @styleeeeees :) x

____________________________________________________________________________________

        Zawsze zastanawiałam się jak to jest mieć przyjaciela. Czy naprawdę mogłabym dzwonić do niego o czwartej nad ranem, zwierzać mu się ze wszystkiego i liczyć na jego wsparcie? Czy byłby przy mnie wtedy, gdy najbardziej go potrzebuję? Nigdy nie sądziłam, że będzie dane mi się o tym przekonać. A jednak.
       Wystarczył zaledwie miesiąc, by Zayn stał się jedyną bliską mi osobą. Nie miałam dobrego kontaktu z rodzicami zastępczymi, rodzeństwa ani przyjaciół. Krótko mówiąc byłam samotna i mogłam liczyć tylko na siebie. Aż tu nagle pewnego dnia, znikąd zjawił się Zayn, wywracając moje życie do góry nogami. Odkąd go poznałam nic już nie było takie samo. Przy nim byłam zupełnie inną osobą. Lepszą wersją siebie. To dzięki niemu na moich ustach częściej gościł uśmiech. Szczerze mówiąc sama zapomniałam już jak on wyglądał. Nie mam pojęcia jak to robił, lecz Zayn sprawiał, że wszystko w okół było łatwiejsze. Pomagał mi zawsze, gdy tego potrzebowałam. To on pocieszał mnie każdego dnia, którego data znalazła się na pniu starego dębu. Ufałam mu. Powierzyłam mu wiele swoich sekretów, natomiast on również nie pozostał mi dłużny. On wiedział o mnie bardzo wiele, ja o nim też. Miałam wrażenie jakbym znała go od zawsze.
       Jednak nie byłam jeszcze gotowa wyznać mu co oznaczają liczby wyryte na pniu drzewa. Pewna byłam, że chciałby usłyszeć coś o każdej z dat, lecz ja niezbyt lubiłam wspominać tego co się za nimi kryło. Nie naciskał, abym mu powiedziała. Nie poruszał nawet tematu, jednak widziałam że zżera go ciekawość. Cóż, musiał po prostu być cierpliwy. Na razie nie byłam w stanie powiedzieć mu prawdy, gdyż była ona dla mnie zbyt trudna.
       Nasze pierwsze i drugie spotkanie oczywiście nie były ostatnimi. Widywaliśmy się dosłownie codziennie. Zawsze zaszywaliśmy się w naszym domku na drzewie malując lub zwyczajnie siedząc naprzeciwko siebie i rozmawiając godzinami. Przy nim czułam się tak swobodnie, nie musiałam nikogo udawać. Często widywałam Zayna również w szkole. Niestety tylko z daleka. Wiele razy dostrzegłszy mnie w tłumie uczniów, uśmiechał się promiennie, kierując się w moją stronę, jednak ja w takich momentach uciekałam ile sił w nogach. Zayn często powtarzał mi, abym przestała tak robić, gdyż się mnie nie wstydzi, lecz ja mu nie wierzyłam. Pewna byłam, że po prostu nie chciał sprawić mi przykrości. Ja natomiast nie chciałam by z mojego powodu spotkały go jakieś nieprzyjemności. Bałam się, że jego przyjaciele mogliby obrócić się przeciwko niemu, lub co gorsza zacząć traktować tak jak mnie. Nie zniosłabym tego. Wyrzuty sumienia nie dawałyby mi spać po nocach. Doskonale wiedziałam jak to jest być wyrzutkiem i nie życzyłam takiego losu nawet największemu wrogowi, a co dopiero mojemu przyjacielowi. Jedynemu przyjacielowi.       Po raz pierwszy w życiu przekroczyłam próg szkoły z uśmiechem na ustach. Albowiem zdawałam sobie sprawę, z tego iż jest to mój ostatni dzień spędzony tutaj. Moja noga już nigdy więcej miała tu nie postać. Już nigdy więcej miałam nie zobaczyć moich prześladowców. Zaraz po wakacjach chciałam spakować wszystkie walizki i wyjechać stąd jak najszybciej. Jedynym co mnie tu trzymało był Zayn. Jednak szczęśliwym zrządzeniem losu wybraliśmy tę samą uczelnię. Tak bardzo pragnęłam rozpocząć nowe życie. Odciąć się od wspomnień. Wyjechać daleko stąd. Żyć tak jak zawsze chciałam. Z moim najlepszym przyjacielem Zaynem u boku.
       To znaczy tak myślałam, że jest moim przyjacielem. Nigdy żadnego nie miałam i nie wiedziałam co powinnam do niego czuć, jednak czasem wydawało mi się, że to coś więcej. Oczywiście nie mogłam powiedzieć o tym Zaynowi. I tak nie mogłam uwierzyć, że chciał się ze mną w ogóle zadawać. Pewna byłam iż nie mam u niego żadnych szans. Do szczęścia wystarczyć musiała mi jego przyjaźń. Do szczęścia, nie jego pełni...
       Gdy rozbrzmiał ostatni dzwonek, wszyscy uczniowie mojej klasy, włącznie ze mną,  szybko wybiegli z sali. Na korytarzy zrobił się spory tłok, gdyż każdy chciał jak najszybciej dostać się do wyjścia. Przepychałam się między ludźmi, gdy nagle wydało mi się iż słyszę swoje imię.
-[T.I]! - Dźwięk stawał się coraz bardziej wyraźny. Odruchowo odwróciłam się w stronę jego źródła, a moim oczom ukazał się zbliżający się w moją stronę Zayn.
-Co ten idiota wyprawia, przecież tu jest tak dużo ludzi. Narobi sobie wstydu. - Mówiłam sama do siebie, przepychając się między ludźmi tak, aby Zayn stracił mnie z pola widzenia. Szłam przed siebie z determinacją, lecz w pewnym momencie ktoś podstawił mi nogę. Zachwiałam się niestabilnie i już myślałam, że upadnę, gdy nagle poczułam czyjeś ramiona oplatające mnie w pasie. Nawet nie wiem kiedy zamknęłam oczy, jednak gdy uznałam że jestem już bezpieczna, powoli uchyliłam powieki. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Od upadku ochronił mnie Justin. Jeden z moich prześladowców. Chyba jednak nie byłam bezpieczna.
-Puść mnie! - Warknęłam, wyrywając się z jego objęć.
-No wiesz co? A gdzie dziękuję? - Spytał rozbawiony.
-Daj mi spokój. - Rzuciłam i chciałam już odejść, gdy poczułam czyjąś dłoń zaciskającą się wokół mojego nadgarstka.
-Śpieszy ci się gdzieś? - Nagle jakby spod ziemi pojawił się Stephen.
-Tak. - Odparłam unikając jego wzroku.
-Spokojnie, mam jeszcze jedną nogę którą mogę jej podstawić. - Usłyszałam głos Taylor.
-A ja mam nową parę nożyczek. - Rzuciła Diana, na co wszyscy zareagowali śmiechem.
-Dziś ostatni dzień szkoły, więc chyba wypadałoby się należycie pożegnać. - Powiedział Justin ze złowieszczym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Czułam jak moje serce bije coraz mocniej, a dłonie drżą niespokojnie. Nie wiedziałam co chcieli zrobić mi tym razem, jednak pewna byłam iż nie chcę na to patrzeć. Zacisnęłam powieki najmocniej jak potrafiłam i czekałam na najgorsze. Hol całkowicie już opustoszał, więc wokół nie było nikogo kto mógłby mi pomóc.
-Zostaw ją! - Usłyszałam nagle rozwścieczony głos Zayna. Zdziwiona otworzyłam oczy patrząc na niego z niedowierzaniem. Wyrwał on mój nadgarstek z uścisku Stephena i odepchnął chłopaka, osłaniając mnie własnym ciałem.
-Co w ciebie wstąpiło, stary? - Warknął Stephen równie poirytowany co zaskoczony.
-Właśnie. O co ci chodzi? - Wtrącił się Justin.
-Co we mnie wstąpiło? - Spytał Zayn oburzony. - Lepiej spójrzcie na siebie. Czy wy widzicie jak się zachowujecie?
-Odbiło ci? - Zdziwiła się Taylor.
-Gorzej z tobą? - Dodała Diana.
-Szczerze mówiąc to nigdy wcześniej nie czułem się lepiej. Właśnie przejrzałem na oczy i zdałem sobie sprawę z tego jakimi skurwielami teraz jesteście. Kiedyś tacy nie byliście. Zmieniliście się i to bardzo. Zmieniliście się na gorsze. - Powiedział mierząc ich wszystkich spojrzeniem pełnym pogardy. Nikt z nich nie odważył się odezwać. - Możecie powiedzieć mi co takiego zrobiła wam [T.I] że się nad nią znęcanie i nie dajecie jej żyć?
-Takich frajerów trzeba tępić. - Rzucił Justin na co wszyscy zareagowali śmiechem, natomiast wyraz twarzy Zayna stał się jeszcze bardziej srogi.
-Nie rozumiem dlaczego [T.I] jest frajerką. Bo ma dobre oceny? Przynajmniej dojdzie do czegoś w życiu, nie to co wy. Bo ma tatuaże? Przynajmniej jest sobą i nikogo nie udaje. I tego zapewne nie wiedzieliście, bo po co kogoś poznawać, lepiej bezpodstawnie ocenić go po pozorach, ale [T.I] jest artystką. Tak jak ja. Ale ona nie uważa, że to pedalskie.
-Ty serio jej bronisz? - Zdziwiła się Diana.
-Mam rozumieć, że wolisz tą frajerkę od nas? - Spytał Stephen.
-Nawet nie dorastacie jej do pięt. Nie sądziłem, że kiedykolwiek powiem to czwórce moich najlepszych przyjaciół, ale żałuję, że was poznałem. Podejrzewam iż jest to nasze ostatnie spotkanie i wiecie co? Bardzo mnie to cieszy. - Powiedział Zayn poważnym tonem. Wszyscy wpatrywali się w niego szeroko otwartymi oczyma, nie wydając z siebie ani słowa. - Nie macie mi nic do powiedzenia? Tak myślałem. Chodźmy stąd, [T.I]. - Obdarzył ich ostatnim pogardliwym spojrzeniem, po czym chwytając moją dłoń, wyprowadził mnie ze szkoły.

~*~

       -Zayn? - Zaczęłam niepewnie, by zwrócić uwagę bruneta.
-Tak? - Spojrzał na mnie wyczekująco.
-Dziękuję. - Powiedziałam w końcu.
-Za co? - Spytał.
-Za to co zrobiłeś dzisiaj w szkole. - Wyjaśniłam.
-Drobiazg. - Machnął ręką lekceważąco.
-Wcale nie. Dla mnie to bardzo wiele znaczy. Szczerze mówiąc, jeszcze do dzisiaj byłam pewna, że się mnie wstydzisz. - Westchnęłam.
-Tak myślałem. Nie wiem jednak czemu miałbym wstydzić się tego, że przyjaźnię się z najwspanialszą osobą na świecie. - Powiedział z czułym uśmiechem na ustach, patrząc mi w oczy.
-Zayn, jestem gotowa. - Wycedziłam nagle biorąc głęboki wdech.
-Na co? - Zdziwił się.
-Powiem ci co oznaczają cyfry wyryte na pniu drzewa. - Wyjaśniłam udając się w stronę drabiny. Opuściwszy domek, stanęłam na ziemi, czekając na Zayna. Gdy chłopak znalazł się obok mnie, usiadłam na trawie przy pniu drzewa. Brunet wziął ze mnie przykład.
-Te cyfry to daty. - Zaczęłam tłumaczyć, kładąc dłoń na jednej z nich. - Każda z nich symbolizuje inne wydarzenie. - Ciągnęłam. Chłopak nie przerywał mi, z uwagą wysłuchując moich wyjaśnień. Patrzył na mnie ze zrozumieniem, co jakiś czas kiwając głową. Zaczęłam pokazywać mu poszczególne daty i opowiadać związane z nimi historie. - To już ostatnia. Pierwsza jaka się tu pojawiła. Oznacza datę śmierci moich rodziców. - Powiedziałam wskazując na 24 listopada 2012 roku. - Zawsze, gdy działo się coś złego, przychodziłam tu po szkole i wycinałam na pniu nową datę. Każda z nich oznacza jakiś dzień wiążący się z ciężkimi dla mnie wspomnieniami. - Wyznałam.
-Czemu nie zapisywałaś tu dat wiążących ze sobą szczęśliwych wspomnień? - Spytał po chwili ciszy.
-Sama nie wiem... Chyba po prostu sobie takich nie przypominam. Pień tego drzewa to spisana historia mojego godnego pożałowania i pozbawionego miłości życia... - Powiedziałam zmuszając się do bladego uśmiechu, jednocześnie wzdychając ciężko.
       Nagle Zayn z kieszeni spodni wyciągnął pęk kluczy. Wybrał największy z nich, po czym pochylając się nad pniem drzewa zaczął wycinać na nim dzisiejszą datę.
-Co robisz? - Spytałam zdziwiona.
-27 czerwca 2013 roku. Od dziś zapisywać będziesz tu też daty szczęśliwych wydarzeń, a oto pierwsza z nich. - Wytłumaczył jednak nie do końca zrozumiałam jego słowa.
-Czyli co ona oznacza? - Spojrzałam na niego zdezorientowana.
-Dzień, w którym twoje życie przestało być pozbawione miłości. - Odparł patrząc mi w oczy.
-Jak to? - Spytałam zatapiając się w brązowych tęczówkach chłopaka.
-Nie pomyślałaś, że ktoś może być w tobie zakochany? I być tu, na wyciągnięcie twojej ręki?
-Czy ty chcesz powie... - Zaczęłam jednak brunet przerwał mi w pół zdania.
-Tak. Kocham cię, [T.I]. - Wyznał, po czym nie czekając na moją odpowiedź, wpił się w moje usta składając na nich czuły pocałunek. Trwaliśmy tak, aż nam obojgu zabrakło tchu.
-Też cię kocham, Zayn. - Powiedziałam splatając nasze dłonie.


LOLA