wtorek, 30 lipca 2013

# 109. Marcel I cz. 2

Druga i od Was zależy czy ostatnia część imagina o Marcelu. Dajcie znać czy chcielibyście przeczytać jeszcze jedną.
Imagin z dedykacją dla naszej cudownej, najukochańszej @ahhmynialleh. Kochamy Cię misiu :) x

____________________________________________________________________________________

        -W tym równaniu jest błąd. - Powiedział Marcel wskazując na rząd cyfr na mojej kartce z obliczeniami.
-Ale reszta jest dobrze, tak? - Spytałam, by się upewnić.
-Tak. Chyba już załapałaś. - Odparł uśmiechając się do mnie ciepło.
-Nic dziwnego. Z takim nauczycielem. - Rzuciłam z uznaniem.
-Przestań, bo się zarumienię. - Wycedził spuszczając głowę.
-Przecież już się rumienisz, głuptasie. - Zachichotałam.
-Masz cudowny śmiech. - Powiedział spoglądając na mnie spod swoich grubych szkieł, zupełnie zmieniając temat.
-Dziękuję. - Odparłam, sama się rumieniąc.
        Mimo iż na początku planowałam spotkać się z Marcelem najwyżej dwa lub trzy razy, szybko zmieniłam co do tego zdanie. W ciągu niespełna dwóch tygodni udało mi się poprawić większość złych ocen i nadrobić wszystkie zaległości, których narobiłam sobie poprzez rozmowy z Veronicą i drzemki na lekcjach. Marcel naprawdę mi pomógł, dzięki niemu nie groziło mi już oblanie semestru. Jednak prawda wyglądała tak, że mimo iż spędzaliśmy razem wszystkie popołudnia, nauka zajmowała nam niespełna godzinę dziennie. Przez pozostałą część czasu rozmawialiśmy i zwyczajnie cieszyliśmy się swoim towarzystwem. W przeciągu tych niespełna dwóch tygodni udało mi się poznać Marcela ze strony, z której zapewne nie znał go nikt inny. Kto by pomyślał, że ktoś taki jak on może mieć poczucie humoru? Czasem nawet, gdy nie żartował ani nawet nie starał się być zabawny, wręcz rozśmieszał mnie do łez. O tym, że jest niezwykle pomocny, przekonałam się już na początku, gdy zgodził się uczyć mnie matematyki, lecz z góry oświadczył, że nie przyjmie za to ani grosza. Nie przypominam sobie również, by ktokolwiek był dla mnie tak wspaniały jak Marcel. Często obsypywał mnie komplementami i pochwałami. Sprawiał iż czułam się wyjątkowa. Było mi naprawdę przykro z tego powodu, że ludzie zaślepieni byli przez jego dość niekorzystny wygląd i dostrzegali w nim jedynie nudnego kujona. Przecież Marcel taki nie był. Miał wiele zalet, które ludzie z łatwością mogliby odkryć, gdyby tylko poświęcili chwilę na rozmowę z nim. Oni jednak woleli oceniać go po wygladzie, który okazał się być bardzo mylący. Mimo iż zbliżyliśmy się do siebie i byłam nawet skłonna nazwać Marcela swoim przyjacielem, on nadal zdawał się być spięty i zdenerwowany w moim towarzystwie. Gdybym miała opisać tego chłopaka jednym słowem, wybrałabym "niepewność".
        Siedzieliśmy po turecku na moim łóżku, zwróceni do siebie przodem. Po tym jak Marcel sprawdził moje obliczenia, które w większości okazały się być rozwiązane poprawnie, nawet tego ze sobą nie uzgadniając obydwoje uznaliśmy to za koniec nauki na dzień dzisiejszy. Nic nie mówiąc wpatrywałam się w Marcela uważnie studiując każdy nawet najmniejszy szczegół jego twarzy. W pewnym momencie chłopak zdjął okulary i przetarł ich szkła krawędzią kamizelki. Nigdy wcześniej nie zauważyłam jak głęboką zielenią mienią się jego tęczówki. Po chwili Marcel z powrotem założył swoje okulary dostrzegając moje intensywne spojrzenie, które o dziwo zwyczajnie odwzajemnił. Wciąż nie mówiąc ani słowa chłopak zaczął pochylać się nade mną. Zanim zdążyłam się zorientować co się dzieje poczułam jego pełne, malinowe wargi na swoich. Musnął je delikatnie po czym nawet nie dając mi szansy na odwzajemnienie pocałunku, odskoczył ode mnie jak oparzony.
-P-przepraszam. Wszystko popsułem. Nie powinienem był tego robić. Obiecuję, że więcej nie zrobię. Wybaczysz mi, [T.I]? N-nie, oczywiście, że nie. To ja chyba już pójdę. T-tak, lepiej będzie jeśli już pójdę. Jeszcze raz przepraszam. -Mówił szybko skruszony, patrząc na mnie przerażonym wzrokiem. Chciał już wstać z mojego łóżka, jednak złapałam go za nadgarstek i zmusiłam do zajęcia poprzedniej pozycji.
-Nie musisz przepraszać, Marcel. - Powiedziałam patrząc mu w oczy, co chyba trochę go uspokoiło. Czułam jednak, że znów stał się spięty i niepewny.
        Powoli przysunęłam się do niego zmniejszając dystans między nami. Następnie odnalazłam jego dłoń i splotłam jej palce ze swoimi. Marcel cały czas przyglądał się moim poczynaniom w milczeniu, z niepewnym spojrzeniem. Po chwili zaczęłam się powoli nachylać w stronę bruneta. Chłopak dostrzegając to, wziął ze mnie przykład. W końcu nasze usta spotkały się, łącząc w czułym pocałunku. Był on niezwykle czuły i delikatny, tak jak sam Marcel. Trwaliśmy tak już kilka minut, jednak było mi zbyt dobrze, by to przerwać. Więc, gdy poczułam, że Marcel powoli odsuwa się ode mnie, jedynie pogłębiłam pocałunek. Chłopak wydał się być tym niezwykle zaskoczony, jednak nie protestował. Oderwaliśmy się od siebie dopiero, gdy nam obydwojgu zabrakło tchu. Marcel cały czas patrzył na mnie z błyskiem w oku, aż w końcu uśmiechnął się w ten przecudowny, charakterystyczny dla siebie sposób, ukazując swoje przeurocze dołeczki.

~*~

        -[T.I]! [T.I]! - Usłyszałam wołanie Veronici. Rozejrzałam się po szkolnym korytarzu w poszukiwaniu mojej przyjaciółki. W końcu dostrzegłam ją stojącą przy szafkach w towarzystwie kilku dziewczyn z naszej klasy.
-Cześć. - Przywitałam się radośnie, po czym każda z koleżanek odpowiedziała mi tym samym.
-Jejku, [T.I], tak bardzo cię przepraszam. - Wycedziła nagle Veronica posyłając mi pełne poczucia winy spojrzenie.
-Za co? - Ściągnęłam brwi.
-Wygadałam dziewczynom, że od dwóch tygodni widujesz się z Marcelem. - Odparła przepraszającym tonem.
-Oh, w porządku. Nie wstydzę się tego. Bardzo go lubię. - Wzruszyłam ramionami.
-Lubisz tego kujona? - Zdziwiła się Caroline.
-Oczywiście, że tak, a poza tym on nie jest kujonem. To jak się ubiera i jakie ma oceny nie określa go jako człowieka. - Warknęłam.
-Mówisz jakbyś go nigdy nie widziała. Zapomniałaś jak on wygląda? - Rzuciła Emily.
-Pamiętam jak on wygląda, ale w przeciwieństwie do ciebie ja dostrzegam coś więcej niż tylko okulary i dość niekorzystną fryzurę i ubiór. Założę się, że żadna z was nie wie nawet jakiego koloru są oczu Marcela i tego, że ma przeurocze dołeczki. - Powoli zaczęłam się irytować.
-Chyba sobie żartujesz. I co? O czym niby rozmawiacie? O nowych modelach kalkulatorów? - Dogryzła Veronica, po czym wszyscy oprócz mnie zanieśli się śmiechem.
-Nie. W przeciwieństwie do was, idiotki, on nie musi ich używać. Poza tym nie znacie go, nie wiecie jaki jest naprawdę. - Warknęłam rozgniewana. Dziewczyny wpatrywały się we mnie bez głowa, szeroko otwartymi oczyma, gdy ja próbowałam się uspokoić.
        -[T.I]? - Usłyszałam nagle za plecami.
-O hej, Marcel. - Uśmiechnęłam się szeroko, odwracając się w stronę bruneta, co on momentalnie odwzajemnił. Słyszałam szepty i chichoty moich koleżanek, jednak postanowiłam je zignorować.
-Nie przeszkadzam? - Spytał rzucając przelotne spojrzenie w kierunku stojących za mną dziewczyn.
-Nie, jasne, że nie. Coś się stało? - Odparłam.
-N-nie, ale mam do ciebie jedno pytanie. - Zaczął niepewnie.
-Jakie? - Spojrzałam na niego wyczekująco.
-Ch-chciałabyś iść ze mną na jutrzejszy bal? - Zająkał się, a jego policzki spłonęły rumieńcem.
-Naprawdę myślisz, że [T.I] pójdzie z tobą na bal? - Usłyszałam głos Miley.
-Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? - Dorzuciła Hannah.
-Bo nie pójdziesz z tym frajerem, prawda [T.I]? - Skwitowała Veronica.
        Słysząc ich słowa, Marcel spuścił głowę zawstydzony. Odwróciłam się w stronę koleżanek posyłając im mordercze spojrzenie.
-Oczywiście, że z tobą pójdę, Marcel. - Powiedziałam stając na palcach i przyciskając swoje usta do jego rozgrzanego policzka.
-N-naprawdę? - Spojrzał na mnie z błyskiem w oku.
-Pewnie, głuptasie. A teraz możesz zabrać mnie na lunch, bo z chęcią zjadłabym coś w miłym towarzystwie. - Odparłam posyłając mu ciepły uśmiech, który on od razu odwzajemnił.
        Następnie chłopak skinął głową, po czym ruszyliśmy w stronę wyjścia.  Poczułam jak brunet wyciąga dłoń w stronę mojej, jednak szybko cofnął ją, gdy tylko się o siebie otarły. Ta tego niepewność była przeurocza. Wiedząc, że Marcel nie zrobi nic dopóki nie będzie miał pewności, że ja tego chcę, sama ujęłam jego dłoń, splatając ze sobą nasze palce. Widziałam, że na jego usta wkradł się cień uśmiechu. Będąc pewną iż świadkami zaistniałem sytuacji były moje koleżanki, odwróciłam się w ich stronę i pożegnałam się ukazując im mój środkowy palec.

~*~

        -No i gdzie jest ten twój kujon? - Spytała Veronica głosem przepełnionym jadem.
-Zaraz powinien być. - Rzuciłam wzruszając ramionami. Następnie wygładziłam materiał swojej sukienki i oparłam się o stół z poczęstunkiem. - A gdzie jest twój... A no tak, zapomniałam. Nikt cię nie zaprosił. - Uśmiechnęłam się sztucznie.
-Wolałam przyjść sama niż pokazać się z największą ofiarą losu w szkole. - Warknęła.
-Gdybym ja miała ten sam tok myślenia co ty, nie rozmawiałabym z tobą teraz. - Zripostowałam.

        Dziewczyna nawet nie zdążyła się obronić, gdyż uwagę wszystkich zebranych w sali, w tym również naszą przyciągnął chłopak przekraczając jej próg. Rzadko widuje się aż tak przystojnych chłopców. Szczególnie w naszej szkole. Brunet był szczupły i wysoki. Jego burza kasztanowych loków, zaczesana była do tyłu, dając idealny widok na jego nieskazitelną twarz. Wszyscy chłopcy patrzyli na niego z zazdrością, a dziewczyny z pożądaniem. On jednak parzył... na mnie. Ignorując spojrzenia wszystkich dookoła, brunet ruszył w moją stronę niepewnym krokiem. Dopiero, gdy stanął zaledwie kilka centymetrów ode mnie, rozpoznałam intensywną zieleń jego oczu.
-Marcel? - Spytałam zdziwiona, na co chłopak skinął głową.
-Mogę panią prosić do tańca? - Zarumienił się wyciągając rękę w moją stronę.
-Oczywiście. - Zgodziłam się ujmując jego dłoń.
        Wszystkie spojrzenia utkwione były w naszą stronę. Z głośników leciała akurat wolna piosenka, więc gdy weszliśmy na parkiet, wtuliłam się w Marcela, stawiając kroki w rytm muzyki.
-Pięknie dziś wyglądasz. - Wyszeptał mi do ucha, czule się uśmiechając.
-Dziękuję. A ty... trochę inaczej. - Zauważyłam.
-Nie podoba ci się? - Spytał zawiedziony.
-Nie, nie. - Pokręciłam szybko głową. - Wyglądasz świetnie. Ale... Ale czemu to zrobiłeś?
-Chciałem się zmienić, żebyś nie musiała się mnie wstydzić. - Odparł.
-Marcel... - Westchnęłam. - Nie wstydzę się ciebie.
-Ale twoje koleżanki... - Zaczął, jednak nie dałam mu dojść do słowa.
-Nie przejmuj się nimi. - Poprosiłam.
-Ale...
-Nie ma żadnego "ale". Nie musisz się zmieniać. Dla mnie jesteś idealny, taki jaki jesteś. - Wyznałam, po czym Marcel przegryzł dolną wargę, spoglądając na mnie niepewnie. - Tak, możesz mnie pocałować. - Zachichotałam po czym brunet zamknął moje usta składając na nich słodki pocałunek.


LOLA

sobota, 27 lipca 2013

# 108. Marcel I cz. 1

Dziś trochę nietypowo, gdyż mamy dla Was imagin o Marcelu :)
W komentarzu możecie napisać czy wolicie, aby jako następna pojawiła się druga część tego imagina czy może trzecia część Zayna.
Jeśli ktoś nie wie kim jest Marcel odsyłam tutaj.
2 CZĘŚĆ IMAGINA O MARCELU I 3 CZĘŚĆ O ZAYNIE JEST JUŻ NAPISANA, CHODZIŁO O TO, KTÓRA MA BYĆ PIERWSZA. SPOKOJNIE, WSZYSTKIE POJAWIĄ SIĘ NA BLOGU :) xxx
____________________________________________________________________________________

        Siedziałam w swojej szkolnej ławce nawet nie starając się stwarzać pozorów choć trochę zainteresowanej tym co mówił nauczyciel. Całą moją uwagę pochłaniała rozmowa z moją najlepszą przyjaciółką Veronicą. Dyskutowałyśmy o szkolnym balu, który zbliżał się wielkimi krokami. Pozostały do niego albowiem zaledwie dwa tygodnie.
-Jak myślisz? W co powinnam się ubrać? - Spytała.
-W tej koktajlowej sukience, którą dostałaś na urodziny, wyglądasz naprawdę ślicznie. Ewentualnie mogłybyśmy wybrać się na zakupy. - Zaproponowałam.
-Podoba mi się twój tok myślenia. - Odparła z uznaniem, uśmiechając się ciepło.
-Przepraszam, czy ja wam przypadkiem nie przeszkadzam? - Dobiegł nas rozgniewany głos profesora Williamsa, nauczyciela matematyki.
-Nie, my tylko... przepraszam. - Wydukałam speszona, na co mężczyzna skinął głową.
-Tak jak już mówiłem, sprawdziłem wasze testy. Szczerze mówiąc nie poszły one najgorzej, jednak nie ukrywam iż po was spodziewałem się odrobinę więcej. - Powiedział profesor Williams, kręcąc głową. Następnie mężczyzna wyjął z teczki plik kartek, układając je w równy stos, by zaraz po tym krążąc między uczniami, wręczać im ich sprawdzone prace.
-Nie, tylko nie to. - Wycedziłam zrezygnowanym głosem, kładąc głowę na ławce i chowając ją w ramionach.
-Aż tak źle ci poszło? - Spytała zmartwiona Veronica.
-Nawet gorzej niż źle. - Wymamrotałam spomiędzy ramion.
-Przykro mi [T.I], ale niestety oblałaś test. Jeśli nie weźmiesz się do nauki, będę zmuszony oblać cię na semestr. - Powiedział pan Williams z dezaprobatą, wręczając mi mój sprawdzian. Wpatrywałam się w niego załamana posyłając Veronici zmartwione spojrzenie.
-Proszę Veronico, oto twoja praca. Może nie poszło ci tak źle jak [T.I], jednak nadal niezbyt dobrze. - Brunetka wzięła swój test od nauczyciela, po czym ten oddalił się od nas.
-Gdybym tylko mogła z chęcią bym ci pomogła, jednak widzisz, że z moimi stopniami niezbyt wiele zdziałam. - Powiedziała Veronica zatroskanym głosem.
-Jasne, rozumiem. - Zapewniłam, posyłając jej smutny uśmiech. - Nie mam pojęcia co robić. Pan Williams nie może mnie oblać. Co ja powiem rodzicom? - Zamartwiałam się.
-Wiesz, mam pewną sugestię... - Zaczęła niepewnie.
-Jaką? - Spytałam z błyskiem w oku.
-Marcel. - Odparła krótko.
-Nie, proszę cię, tylko nie on. - Westchnęłam przeczesując włosy palcami.
-Wiem, że jest to najgorsze wyjście, ale zarazem i jedyne. - Przekonywała.
        Obróciłam się na krześle, odwracając w stronę ławek ustawionych pod oknem. W jednej z nich, samotnie siedział Marcel. Kujon z naszej klasy. Tak jak czerwony pasek nigdy nie opuszczał jego świadectwa, tak samo jego śnieżnobiała koszula z kołnierzykiem rozstać się nie umiała z jego wyprasowanymi, podciągniętymi pod same żebra spodniami. Zawsze ją w nie wkasywał, a okrywał kraciastą kamizelką, pod którą wciśnięty był jeszcze, pasujący kolorystycznie krawat. Jego wizerunku dopełniały grube szkła w brązowych oprawkach. Włosy zawsze miał starannie ułożone i schludnie zaczesane do tyłu. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek dostał ocenę niższą niż piątkę, a szczególnie z matematyki, która była jego specjalnością. Marcel zawsze był samotnikiem, nigdy nie miał przyjaciół. Wątpię jednak by wynikało to z jego charakteru, gdyż tak naprawdę nikt go nie znał. Wszystkich zrażał do siebie swoim wyglądem.
        Nie raz mówiono mi, że Marcel się we mnie podkochuje. Nie wiedziałam czy w tych plotkach jest choćby ziarno prawy, jednak nie zależało mi na tym, by się tego dowiedzieć. Nawet, gdyby okazało się to prawdą, nie zamierzałam nic z tym robić. Nie byłam jedną z tych osób, które oceniały wszystkich po wyglądzie, jednak nie znałam Marcela, nie wiedziałam nic o nim, ani o tym jaki był naprawdę.
        Ostatni raz spojrzałam na bruneta uważnie oglądającego swoją pracę mimo iż zapewne uzyskał maksimum punktów, po czym z powrotem odwróciłam się przodem do tablicy i utkwiłam wzrok z moim teście.
-Chyba masz rację... - Zwróciłam się do Veronici wzdychając, po czym rozległ się dzwonek kończący lekcję.
-Współczuję ci, ale ten kujon jest jedyną osobą, która nie dość, że wytłumaczy ci matmę to jeszcze zapewne zrobi to za darmo. - Potarła moje ramie w geście otuchy. - Ale spokojnie, nikomu nie wygadam, że widujesz się z nim po szkole.
-Dzięki. - Odparłam posyłając jej smutny uśmiech.
-Nie ma sprawy. Muszę już lecieć, bo zaraz ucieknie mi autobus. Do jutra, [T.I]. - Pożegnała się Veronica, po czym nie czekając na moją odpowiedź, w pośpiechu wybiegła z klasy.
        Wdychając podniosłam się z krzesła i zarzucając torbę na swoje lewe ramię, ruszyłam w stronę Marcela. Wszyscy poza nami opuścili już klasę udając się na następne lekcje lub tak jak Veronica do domu. Zatrzymałam się przy ławce chłopaka, gdy ten pakował książki do swojego plecaka. Zdawał się w ogóle nie dostrzegać mojej obecności.
-Cześć. - Przywitałam się, jednak odpowiedziała mi cisza, a brunet nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. - Hej, mówię do ciebie. - Odchrząknęłam znacząco.
-D-do mnie? - Chłopak spojrzał na mnie wielkimi oczyma.
-Przecież nikogo poza nami tu nie ma, Marcel. - Odparłam.
-Z-znasz moje imię? - Zdziwił się.
-Pewnie głuptasie, od kilku lat chodzimy razem do klasy. - Rzuciłam rozbawiona.
-Tak, wiem, ja tylko... Po prostu nie jestem zbyt popularny. - Jego głos drżał lekko, przez co sprawiał wrażenie zdenerwowanego.
-Rozumiem. - Pokiwałam głową. - Oh, przepraszam. Nawet nie spytałam czy masz chwilkę tylko tak podeszłam i zaczęłam mówić. Jeśli jesteś zajęty, albo się spieszysz... - Zaczęłam, jednak brunet nie dał mi dojść do słowa.
-Nie, nie. - Pokręcił szybko głową. - Mam czas.
-To wspaniale. - Uśmiechnęłam się do niego promiennie. - Chciałam spytać, czy masz może jakieś plany na weekend?
-N-nie... - Zająkał się przyglądając mi się niepewnie. - Czemu pytasz?
-Bo może chciałbyś do mnie wpaść? - Spytałam z nadzieją w głosie.
-D-do ciebie? - Jego głos drżał równie mocno co jego dłonie.
-Tak, bo wiesz... Mam mały kłopot z matematyką, a słyszałam, że ty jesteś w tym dobry i... No nie wiem... Gdybyś mógł przyjść do mnie i spróbować mi ją wytłumaczyć, byłabym naprawdę wdzięczna. Oczywiście ci zapłacę. - Wytłumaczyłam.
-Z chęcią ci pomogę, ale nie przyjmę za to żadnych pieniędzy. - Powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
-Oh, Marcel nawet nie wiem jak ci dziękować. - Odparłam posyłając mu wdzięczny uśmiech. - Tu masz mój numer telefonu... A tu mój adres... - Wyjaśniłam odpinając guzik jego mankietu, po czym podwijając rękaw jego koszuli, poczęłam zapisywać rząd cyfr i nazwę ulicy, na której mieszkałam, na jego przedramieniu. Następnie oddałam mu długopis i wyszłam z klasy, jeszcze długo czując na sobie jego oszołomione spojrzenie.

~*~

        -Oh, Marcel, cześć! - Przywitałam się radośnie, zaraz po tym jak otworzyłam brunetowi drzwi.
-Cz-cześć, [T.I]. - Jak zwykle zająkał się niepewnie.
-Wejdź do środka. - Zaprosiłam go, robiąc mu przejście w progu.
-Masz bardzo ładny dom. - Rzucił, robiąc jeden krok do przodu i rozglądajac się w okół.
-Dziękuję. - Uśmiechnęłam się do niego ciepło. - Chodź, pokażę ci mój pokój. - Zaproponowałam.
-Mogę? - Zdziwił się.
-Pewnie głuptasie. No pośpiesz się. - Wycedziłam rozbawiona, chwytając jego dłoń. Czułam jej delikatne drżenie, jednak postanowiłam je zignorować.
        Ruszyłam na piętro, ciągnąc Marcela za sobą. Chłopak niepewnie, cały czas szedł dwa kroki za mną. Stanęliśmy w końcu przed drzwiami mojej sypialni, który otworzyłam, wolną ręką naciskając klamkę.
-Oto mój pokój. Mały, ale przytulny. - Powiedziałam przekraczając jego próg.
-Mi się podoba. - Przyznał Marcel, pozostając na holu.
-Nie wchodzisz? - Spytałam.
-Sypialnia to bardzo osobista sprawa i nie wiem czy mi wypada... - Odparł niepewnie, mocniej ściskając książkę, którą trzymał w lewej dłoni.
-Oh, Marcel, pewnie że ci wypada, przecież cię zaprosiłam. - Przewróciłam oczami, po czym chłopak wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Rozejrzał się w okół zatrzymując wzrok na łóżku ustawionym po środku pokoju.
-Mogę usiąść? - Spytał wskazując na nie.
-Jasne, następnym razem nie pytaj i siadaj gdzie chcesz. - Rzuciłam z ciepłym uśmiechem, po czym sama też usiadłam na posłaniu.
-Dobrze. - Przytaknął Marcel siadając obok mnie, jednak zachowując między nami bezpieczny dystans.
-Oh, Marcel, wyluzuj trochę. - Wycedziłam.
-Przepraszam. Po prostu niezbyt często piękne dziewczyny zapraszają mnie do swojej sypialni i czuję się trochę nieswojo. - Odparł szczerze, spuszczając głowę, a jego policzki zalały się rumieńcem.
-Uważasz, że jestem piękna? - Spytałam rozczulona.
-Tak i to nawet bardzo. - Wyznał patrząc mi w oczy, jednak po tym zarumienił się jeszcze bardziej.
-Dziękuję, to bardzo miłe. - Posłałam mu czuły uśmiech.
-Nie ma za co. - Rzucił po czym odchrząknął znacząco. - Chyba mieliśmy zająć się matematyką. - Zauważył.
-No tak. - Wycedziłam po czym powiedziałam mu które działy chciałabym powtórzyć.
        Chłopak zaczął tłumaczyć mi poszczególne tematy, coraz bardziej rozjaśniając mi rzeczy, o których jeszcze kilka godzin temu nie miałam zielonego pojęcia. Zanim się obejrzałam wraz z Marcelem siedzieliśmy oparci o zagłówek mojego łóżka mocno w siebie wtuleni. Chłopak siedział bardzo blisko mnie, obejmując mnie w talii ręką, którą wskazywał mi poszczególne równania zapisane w książce spoczywającej na moich kolanach. O dziwo nie miałam nic przeciwko temu. Szczerze mówiąc było bardzo przyjemnie.
-Wydaje mi się, że na dziś już chyba starczy. Robi się późno. - Zauważył w końcu Marcel.
-Tak, masz rację. - Przyznałam. - Wpadniesz też jutro? - Spytałam z nadzieją w głosie.
-P-pewnie, jeśli chcesz. - Zająkał się.
        Wstaliśmy z łóżka, po czym odprowadziłam chłopaka do holu. Tam otworzyłam zamki i uchyliłam drzwi wejściowe.
-D-dobranoc [T.I]. - Pożegnał się stając w ich progu.
-Dobranoc, Marcel. Jeszcze raz dziękuję. - Odparłam, po czym wtuliłam się w jego kamizelkę. W pierwszej chwili wydawał się być zaskoczony moim gestem, jednak w końcu odwzajemnił go niepewnie.
-Nie, to ja dziękuję. - Powiedział, wypuszczając mnie z ramion, po czym posłał mi najpiękniejszy i najbardziej szczery uśmiech jaki kiedykolwiek widziałam, a oprawiony był on w przeurocze dołeczki w obu jego policzkach.


LOLA

środa, 24 lipca 2013

# 107. Zayn I cz. 2

        Następnego dnia, zaraz po szkole wróciłam do mojej kryjówki. Jednak tym razem nie musiałam brać ze sobą scyzoryka. Ten dzień jako jeden z niewielu zaliczyć mogłam do udanych. Jakimś cudem przez wszystkie lekcje udało mi się unikać moich prześladowców. Tym razem chciałam po prostu zaszyć się w moim drewnianym domku i namalować pierwszy od bardzo dawna wesoły obraz.
        Przemierzałam leśną ścieżkę z całym ekwipunkiem artysty w moim ulubionym plecaku, ubrana w swoje "robocze" ciuchy. Dziś jednak podwinęłam nogawki spodni tak, że sięgały mi do połowy łydki, a koszulę zawiązałam na supeł zaraz nad pępkiem. Jej rękawy wywinęłam kilka razy ku górze, odsłaniając tym samym tatuaże na moich przedramionach. Tego dnia pogoda była zadziwiająco ładna. Gdy dotarłam na polanę od razu skierowałam się do dębu. Dziś jednak nie zatrzymałam się, by wyryć na jego pniu kolejną datę, tylko od razu wspięłam się po drabinie prowadzącej do drewnianego domku. Zdjęłam plecak i położyłam go na podłodze, po czym podeszłam do obrazu leżącego przy oknie, by sprawdzić czy farba już wyschła. Gdy stwierdziłam iż jest już całkiem suchy, wzięłam się za malowanie drugiego.
        Wyjęłam z plecaka czyste płótno, farby oraz pędzle. Namalować postanowiłam motyla. Dokładnie takiego samego jaki widniał na moim prawym przedramieniu. Był to mój ulubiona tatuaż, gdyż autorką wzoru była moja mama. Ogólnie nie pochwalała ona ozdabiania ciała w ten sposób, jednak wiedziała że dla mnie i taty jest to coś więcej niż tylko ładnie wyglądające, kolorowe rysunki. Każdy tatuaż zarówno mojego taty jak i mój opowiadał inną historię.
        Wiesz, co kochanie? Nikt nie rodzi się idealny. Każdego dnia zdobywamy nowe doświadczenia dzięki którym stajemy się lepszymi ludźmi. Nawet, gdy mamy wrażenie, że wszystko idzie nie po naszej myśli, nie możemy się poddawać. Musimy walczyć i próbować dalej. W końcu przyjdzie dzień, w którym wszystko znów będzie w porządku. Będziesz wtedy mogła rozwinąć swoje skrzydła i odlecieć jak motyl. A  wiesz dlaczego? Bo ty jesteś motylem i w każdej chwili możesz użyć swoich pięknych skrzydeł i wzbić się tak wysoko jak tylko chcesz, by zawistni ludzie nie mogli cię dosięgnąć, bo ty jesteś ponad to wszystko.
        Do dziś pamiętam każde słowo, które skierowała do mnie mama, wręczając mi wzór tatuażu. Było to dosłownie dzień po tym jak wyznałam rodzicom, że w szkole nie jestem lubiana, a moi rówieśnicy mi dokuczają. Nie umiałam odnaleźć się w żadnej ze szkół do których uczęszczałam. Byłam po prostu inna i odstawałam od reszty, przez co nikt nie chciał się ze mną przyjaźnić. Moi rodzice jednak woleli mówić, że jestem wyjątkowa. I za to właśnie ich kochałam.
        Motyl na moim płótnie zaczął nabierać już właściwych kształtów, gdy nagle usłyszałam cichy szmer. W pierwszej chwili zignorowałam go, skupiając się na malowaniu skrzydeł motyla. Jednym nieudanym pociągnięciem pędzla mogłabym zepsuć efekt mojej długotrwałej pracy, więc nic nie mogło mnie rozpraszać.
-Nie wiedziałem, że malujesz. - Usłyszałam nagle za plecami.
-Co ty tu robisz? - Spytałam zdziwiona, drastycznie odwracając się w stronę bruneta.
-Ja... - Zaczął, jednak nie dałam mu dojść do słowa.
-Pewnie przysłali cię Justin, Stephen, Diana i Taylor. Świetnie, po prostu cudownie. - Mówiłam rzucając pędzlami na wszystkie strony, jednocześnie podnosząc się z ziemi. - No, na co czekasz? Biegnij powiedzieć im gdzie przesiaduję całymi dniami. Biegnij zdradzić im mój największy sekret. Powiedz im gdzie uciekam przed moimi problemami. Gdzie uciekam przed nimi. Niech tu też przyjdą, żeby rozpierdalać mi życie i psychikę również poza szkołą. - Byłam bliska płaczu, jednak nie pozwoliłam sobie uronić ani jednej łzy. Nie w towarzystwie Zayna. Nie zamierzałam dać tej satysfakcji jemu i bandzie jego zdemoralizowanych kolegów.
-Oni wcale mnie tu nie przysłali. Sam wczoraj znalazłem to miejsce spacerując po lesie. Chciałem się tu trochę rozejrzeć i wtedy zauważyłem napisy wyryte na pniu drzewa. Kiedy je czytałem, nagle znikąd wyskoczyła jakaś dziewczyna i pobiegła z stronę lasu. Na początku jej nie rozpoznałem, ale gdy dziś w szkole mijałem cię na holu zauważyłem, że masz dokładnie taki sam plecak. Przyszedłem znów, bo chciałem się upewnić czy to na pewno byłaś ty i jak widać, nie myliłem się. - Odparł, miałam wrażenie, że zupełnie szczerze.
-Proszę cię, nie mów nikomu o tym miejscu. Zwłaszcza swoim przyjaciołom. - Powiedziałam błagalnym tonem, przeczesując włosy palcami.
-Obiecuję, że u mnie twój sekret będzie bezpieczny. - Zapewnił z ciepłym uśmiechem na ustach, który mimowolnie odwzajemniłam. - A wracając do tematu to naprawdę dobrze malujesz. Twoje obrazy są fenomenalne. - Powiedział z uznaniem.
-Oh, dziękuję. Ten jest jeszcze nieskończony. - Rzuciłam podnosząc z ziemi, porozrzucane przeze mnie pędzle. Nagle zrobiło mi się głupio przez mój napad histerii. Jak na razie Zayn wydawał się być całkiem miły, za to ja pokazałam się z nie najlepszej strony.
-Domyśliłem się, ma jedno skrzydło. - Zaśmiał się, pomagając mi zbierać pędzle.
-Drugie chyba sobie daruję. Mam problemy z osią symetrii. - Westchnęłam.
-Mogę ci pomóc. - Zaproponował posyłając mi przenikliwe spojrzenie.
-Malujesz? - Zdziwiłam się. Miałam go raczej za jednego z tych, którzy na zmianę grają w nogę i na playstation.
-Częściej szkicuję lub rysuję komiksy, ale zdarza mi się też złapać za pędzel. - Odparł wzruszając ramionami.
-W takim razie, proszę. - Powiedziałam podając mu mój najlepszy pędzel.
        Zayn usiadł na podłodze, kładąc przed sobą płótno. Pochylił się nad nim, wykonując delikatne muśnięcia pędzlem. Musiałam przyznać iż namalowane przez niego skrzydło było bardzo imponujące. Powiedziałabym nawet, że lepsze od mojego.
-Mam nadzieję, że nie zniszczyłem obrazu. - Powiedział skromnie, oddając mi pędzel.
-Żartujesz? Wyszło ci wspaniale. Nie wiedziałam, że masz taki talent. - Odparłam z uznaniem.
-Nikt nie wie. Nie chwalę się tym. - Wyznał.
-Dlaczego? - Zdziwiłam się.
-O to samo mógłbym spytać ciebie. - Zauważył.
-Chyba zapomniałeś, że nie mam przyjaciół. Nie mam się komu chwalić. - Wzruszyłam ramionami.
-Oh. - Speszył się. - Za to moi przyjaciele twierdzą, że jest to "pedalskie". - Wyjaśnił, pokazując w powietrzu znak cudzysłowie przy ostatnim słowie.
-Przepraszam za to co powiem, ale twoi przyjaciele to idioci. - Fuknęłam.
-Tak, wiem. - Zgodził się ze mną.
-To czemu się z nimi przyjaźnisz? - Spytałam zdezorientowana.
-Sam nie wiem. Przyjaźnimy się od dziecka, ale kiedyś tacy nie byli. Może trzyma mnie przy nich sentyment. - Wzruszył ramionami.
-Rozumiem, wiem jak to jest. - Skłamałam. Bo skąd mogłam wiedzieć? Przecież ja nigdy nie miałam przyjaciół.
-Chcesz dokończyć obraz? - Spytał po chwili ciszy.
-A chcesz mi pomóc? - Zaproponowałam.
-Z chęcią. - Powiedział posyłając mi ciepły uśmiech.

~*~

       Następnego dnia po moim spotkaniu z Zaynem, postanowiłam ponownie odwiedzić moją kryjówkę. Wmawiałam sobie, że chciałam tylko zabrać z niej obrazy, jednak podświadomie miałam nadzieję, że brunet znów się tam pojawi. Wczoraj bardzo miło spędziłam z nim czas. Naprawdę dobrze się dogadywaliśmy. Był zupełnie inny niż myślałam. A co najważniejsze, zupełnie inny niż jego przyjaciele. Mimo wszystko bałam się podejść do niego w szkole. Nie mogłam zapominać o tym, że w końcu ja byłam zwykłą ofiarą losu, a on należał do szkolnej elity. Nie chciałam mu narobić wstydu, ani zniszczyć opinii. Zawsze taka byłam. Bardziej martwiłam się o innych niż o samą siebie.
       Byłam zaledwie parę kroków od polany, gdy z odległości dostrzegłam postać wysokiego bruneta. Od razu rozpoznałam w nim Zayna. Chłopak chodził w tę i z powrotem, rozglądając się na wszystkie strony. Wyglądał jakby na kogoś czekał. Czyżby na mnie?
-Hej. A co ty tu robisz? - Spytałam podchodząc bliżej niego.
-Cześć. Tak miło nam się wczoraj gadało i pomyślałem, że fajnie byłoby to powtórzyć. - Odparł posyłjąc mi niepewny uśmiech. - Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że przyszedłem do twojej kryjówki?
-Nie, skądże. Teraz jest to chyba nasza wspólna kryjówka. - Uśmiechnęłam się ciepło.
-Oh, bo wiesz, kiedy byłem mały zawsze marzyłem o takim miejscu. - Wyznał.
-Ja akurat nie. Kiedy byłam mała nie miałam powodów, dla których mogłabym chcieć chować się lub uciekać. - Odparłam wspominając szczęśliwe dzieciństwo u boku moich rodziców.
-A teraz masz? - Spojrzał mi głęboko w oczy, pozwalając zatopić się w swoich brązowych tęczówkach.
-Zdziwiłbyś się jak wiele. - Postanowiłam nie zagłębiać się w szczegóły.
-Mógłbym spytać jakie, ale tego nie zrobię. Jeśli będziesz chciała mi powiedzieć, zrobisz to sama. Nie będę naciskał. Podejrzewam iż przez to jacy są dla ciebie moi przyjaciele nie pokładasz zaufania w zbyt wielu ludziach. Tym bardziej we mnie, gdyż prawie w ogóle się nie znamy. Ale wiedz, że na mnie możesz liczyć. Zawsze. - Powiedział nie odwracając wzroku. Nie miałam pojęcia czy mówił szczerze, lecz wierzyłam w każde jego słowo.
-Dziękuję, nawet nie wiesz jak wiele to dla mnie znaczy. - Odparłam wtulając się w koszulę bruneta. W pierwszej chwili wydał się być zdziwiony moim gestem, jednak szybko odwzajemnił uścisk.
-Nie ma sprawy. Ale... - Zawahał się. - Mógłbym mieć do ciebie jedno pytanie?
-Jakie? - Spojrzałam na niego wyczekująco.
-Co oznaczają te cyfry wyryte na pniu drzewa? - Spytał posyłając im przelotne spojrzenie.
-Czy to też mogłabym powiedzieć ci dopiero, gdy będę na to gotowa? - Chyba jeszcze nie umiałam otworzyć się przed nim aż tak. Zbyt krótko go znałam. Jeszcze nie wiedziałam czy mogę mu ufać.
-Jasne. Zapomnij, że w ogóle pytałem. - Odparł posyłając mi ciepły uśmiech.
-Nie ma sprawy. - Rzuciłam, podwijając rękaw bluzy.
-Mówiłem ci już, że podobają mi się twoje tatuaże? - Wycedził nagle.
-Nie, ale dziękuję. - Odparłam mile zaskoczona.
-Najbardziej podoba mi się ten. - Powiedział wskazując motyla na moim prawym przedramieniu.
-To mój ulubiony. Autorką wzoru jest moja mama. - Wyznałam.
-Moim ulubionym jest ten. - Powiedział odsłaniając tatuaż na lewym obojczyku przedstawiający napis, w niezrozumiałym dla mnie języku.
-Co to znaczy? - Spytałam zaintrygowana.
-Bądź prawdziwym sobą. - Wyjaśnił.
-Serio? Ja mam bardzo podobny. - Rzuciłam pokazując mu napis "zawsze bądź sobą" wytatuowany w języku angielskim na moim prawym nadgarstku. - Nie wiedziałam, że masz tatuaż. - Powiedziałam po chwili namysłu.
-Tatuaż? Proszę cię. - Spojrzał na mnie pobłażliwie, unosząc jedną brew. W pewnym momencie podwinął rękawy koszuli, odsłaniając w ten sposób całą masę tatuaży na obu przedramionach.  Na prawej ręce układały się one w cały rękaw. Byłam pod wielkim wrażeniem.
-Wow, tego się nie spodziewałam. Masz ich naprawdę sporo. - Powiedziałam z uznaniem.
-To nie wszystkie. Mam jeszcze kilka na klatce piersiowej i jeden na łydce. - Wyznał z powrotem obciągając rękawy koszuli. - Tatuaże są moją... jakby to nazwać... pasją? - Dokończył po chwili namysłu.
-Oh, czyli lubisz sztukę i tatuaże? - Chłopak pokiwał głową twierdząco. - W takim razie chyba znajdziemy wspólny język. - Powiedziałam uśmiechając się do niego ciepło, co on zaraz po chwili odwzajemnił.


LOLA


piątek, 19 lipca 2013

# 106. Zayn I cz. 1

Postanowiłam zrealizować pomysł z prompstów podsunięty przez LULU.

Pamiętajcie, że jeśli zamieściłyście swój pomysł w komentarzu pod prompstami nawet i miesiąc temu, nie znaczy, że nie zostanie on zrealizowany, gdyż zaglądamy tam za każdym razem, gdy brak nam weny. Cały czas możecie dodawać nowe komentarze, gdyż każdy pomysł brany jest pod uwagę.
____________________________________________________________________________________

        Opuściłam budynek szkoły, przechodząc przez ciężkie metalowe drzwi. Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku bramy, jednocześnie rozglądając się na wszystkie strony. Gdy wreszcie przekroczyłam jej próg, odetchnęłam z ulgą. Zewnętrzną stroną dłoni otarłam łzy nadal spływające po moich policzkach. Nagle dobiegł mnie dźwięk donośnego śmiechu i głośnych rozmów większej grupki osób. Odruchowo odwróciłam się w stronę jego źródła. Moim oczom ukazała się elita szkoły, opuszczająca jej progi i kierująca się wprost na mnie. Moje serce zaczęło bić nierówno, a ręce drżeć niespokojnie. Starałam się zachować spokój i udając obojętną ruszyłam w stronę domu. Jednak im bardziej zmniejszał się dystans między mną, a moimi znajomymi czułam się coraz mniej pewnie. Po tym co wydarzyło się dziś w szkole nie chciałam na nich patrzeć. Zanim się obejrzałam znów zaczęli wykrzykiwać jakieś obraźliwe uwagi pod moim adresem. Starałam się być silna i zaciskałam pięści, lecz w pewnym momencie nie dałam już rady. Zaczęłam przyspieszać kroku, aż w końcu rzuciłam się pędem w stronę domu. Biegłam ile sił w nogach, by tylko nie docierały do mnie słowa moich znajomych. By tylko nie mogły mnie zranić.
        Tak bardzo chciałam być już na miejscu. Ale szczerze mówiąc sama nie wiem czemu. Czy tam czekało mnie coś lepszego? Zapewne nie. Nawet nie wiem kiedy łzy znów poczęły spływać po mojej twarzy. Tak wiele razy wracałam do domu zapłakana. Ale tam nikogo to nie obchodziło. Nikt nigdy nie spytał co się stało. Nikt nigdy nie okazał mi zainteresowania. O wsparciu już nawet nie mówiąc. Nikt mnie tam po prostu nie kochał. Ale czego ja się mogłam spodziewać? Że Abigail i Tom pokochają mnie i będą traktować jak własne dziecko? Mimo, że mi to obiecali, ja nie wiązałam z tym większych nadziei. Powinnam być im chociaż wdzięczna za to, że dzięki nim nie trafiłam do domu dziecka. Oni zapewniali mi jedzenie, szkołę, utrzymanie oraz stworzyli jakąś namiastkę domu. Może i pozbawionego miłości, ale jednak domu. Zawdzięczałam im bardzo wiele, ale nawet gdyby zaczęli się starać bardziej, nie mogli zastąpić mi rodziców. Nigdy.

        Przekroczyłam próg domu i nawet nie witając się z resztą jego mieszkańców wbiegłam po schodach na piętro, gdzie mieścił się mój pokój. Nie był on wielki, jednak wystarczał mi w zupełności. W końcu i tak nie spędzałam w nim zbyt wiele czasu. Wszystkie książki z plecaka wyrzuciłam na łóżko, by zrobić miejsce dla płótna, farb, pędzli i ołówków. W pośpiechu zmieniłam mundurek szkolny na wytarte jeansy i starą czerwoną, flanelową koszulę. Wzięłam ze sobą plecak, po czym zbiegłam na dół. Naciskałam już klamkę drzwi wejściowych, gdy zatrzymał mnie głos Abigail.
-Idziesz malować? - Spytała stając w progu kuchni. Oczywiście jak zwykle udawała, że nie widzi iż w moich oczach lśnią łzy, a twarz zapuchniętą mam od płaczu.
-Tak. Będę wieczorem. - Odparłam, pociągając nosem. Kobieta pokiwała głową beznamiętnie, po czym powróciła do przygotowywania obiadu.
        Wyszłam na zewnątrz i skierowałam się do niewielkiego lasku położonego za domem. Kroczyłam między krzewami, a niebo nad moją głową przysłonięte było przez korony drzew. Przemierzałam leśne ścieżki, aż w końcu jedna z nich doprowadziła mnie na polanę. W samym jej środku stał ogromny, stary dąb z wielką, rozłożystą koroną. Nikt nie wiedział o jego istnieniu ani małym, drewnianym domku, który chował się wśród jego gałęzi. Była to taka moja kryjówka. To tu uciekałam przed wszystkimi moimi zmartwieniami. Tylko tu mogłam być sama. Tylko tu mogłam być naprawdę sobą.
        Zbliżyłam się do starego dębu, delikatnie kładąc dłoń na jego pniu. W korze wyrytych było wiele dat. Wszystkie wyszły spod mojego noża. Dłoń trzymałam na niezgrabnie wyrytych cyfrach układających się w datę 24 listopada 2012  roku. Była to pierwsza data jaka się tu pojawiła. Wyryłam ją w marcu zaraz po przeprowadzce tutaj i odnalezieniu tego miejsca. Symbolizowała ona dzień śmierci moich rodziców. Zginęli w wypadku samochodowym, gdy wracali z przyjęcia urodzinowego ich znajomej. Jakiś pijany idiota wsiadł za kierownicę, powodując wypadek, w którym straciłam najważniejsze osoby w moim życiu. Zginęli na miejscu, wraz z kierowcą tamtego samochodu. Niestety nikt z moich krewnych nie mógł się mną zająć, a w domu dziecka rónież nie byłam mile widziana. Może dlatego, że praktycznie nie byłam już dzieckiem. Wcisnęli mnie pierwszej lepszej rodzinie zastępczej, która zgodziła się przygarnąć dość specyficzną nastolatkę po przejściach. Kolejną datą, która rzuciła mi się w oczy był 14 grudnia 2012 roku. Mój pierwszy dzień w nowej szkole. Na drzewie tym zapisywałam daty wiążące się tylko ze złymi wspomnieniami, więc tej nie mogło tu zabraknąć. W nowej szkole nikt mnie nie znał. Nikt nie wiedział jaka jestem, przez co przeszłam. Mimo to niemal natychmiast mnie odrzucili. Dlaczego? Bo nie byłam stąd? Bo byłam inna? Bo miałam tatuaże? Bo w przeciwieństwie do innych dziewczyn nie nosiłam sukienek i nie lubiłam różowego? Może stanowiłam dla nich jakieś zagrożenie? Kto wie. Niestety na odrzuceniu się nie skończyło. Zamiast zwyczajnie mnie odizolować, uczniowie mojej szkoły postanowili mnie gnębić, upokarzać i zwyczajnie uprzykrzać mi życie. Jakbym nie wycierpiała już dosyć. Następna data to 19 lutego 2013 roku. Tamtego dnia Justin z mojej klasy zaprosił mnie wieczorem do kina. Gdy poszłam do łazienki, podsłuchałam rozmowę Diana i Taylor, które mówiły o tym, że zrobił to tylko dlatego, że założył się z Mattem i Stephenem, że pokaże się ze mną publicznie. Śmiały się z tego, że specjalnie wybrał kino, bo jest tam ciemno. Naprawdę mnie to zabolało. 5 marca 2013 roku. Diana obcięła mi włosy na szkolnej wycieczce. 28 kwietnia 2013 roku. Gdy byłam pod prysznicem po lekcji wfu, Taylor zabrała ubrania z mojej szafki. Miałam na sobie tylko bieliznę i nie wiedziałam co mam robić. Zostałam w szatni, gdy wszyscy inni poszli już na następną lekcję. Na szczęście, gdy woźna się o tym dowiedziała, przyniosła mi ubrania z rzeczy znalezionych. Dat tych było dużo więcej. Pokrywały one prawie cały pień ogromnego dębu. Czasem miałam wrażenie, że zapisuję je tu co drugi dzień. A dziś dodać miałam kolejną.
        Wyjęłam z plecaka podręczny scyzoryk i zaczęłam wycinać na pniu datę 25 maja 2013 roku. Dziś w szkole Justin, Stephen, Diana i Taylor otoczyli mnie na przerwie i zaczęli obrzucać wyzwiskami. Nie chciałam tego słuchać, więc starałam się uciec. Jednak Diana złapała mnie za włosy i ciągnąc za nie z całej siły spytała czy aby nie za szybko mi odrosły. Kiedy Taylor podała jej nożyczki naprawdę się przestraszyłam. Justin i Stephen stali z boku cały czas się śmiejąc. Ta czwórka zawsze trzymała się razem. Mieli jeszcze jednego przyjaciela. Wysokiego bruneta o imieniu Zayn. Mimo, że nigdy nawet z nim nie rozmawiałam pewna byłam, że jest dokładnie taki sam jak oni. Kiedy Stephenowi znudziły się niespełnione groźby Diany, wyrwał jej nożyczki z ręki i przytrzymując mnie jednym ramieniem wodził nimi po mojej szyi. Naprawdę się wtedy bałam. Łzy spływały po moich policzkach, gdy błagalnym tonem prosiłam, aby mnie puścili. Jednak skłonił ich do tego dopiero nadchodzący dyrektor szkoły. Gdy nas zobaczył chciał, abyśmy wytłumaczyli mu całą tą sytuację. Nawet nie ustalając tego z moimi oprawcami zaczęłam mówić, że to były tylko żarty i to nic takiego. Uwierzył mi, natomiast reszta patrzyła na mnie w osłupieniu. Byli pewni, że ich wsypie. Ja jednak tego nie zrobiłam. Byłam pewna, że wtedy zaczęliby gnębić mnie jeszcze bardziej. Jednak, gdy wychodziłam ze szkoły, a oni nadal wykrzykiwali jakieś przykre komentarze na  mój temat, pożałowałam, że jednak nie wydałam ich dyrektorowi. Prawie każdy dzień w tej szkole wyglądał tak samo i wrażenie miałam iż niedługo będę musiała zacząć wycinać daty na innym drzewie, gdyż tu zabraknie mi miejsca. Najwidoczniej całe moje życie było jednym wielkim pasmem niepowodzeń.
        Jedynym co pomagało mi się od tego wszystkiego oderwać była sztuka. Uwielbiałam zapach świeżej farby i to jak pędzel układał się w mojej dłoni. Miłością do malowania zaraziła mnie moja mama. Była to nasza wspólna pasja. Po jej śmierci postanowiłam nie zawieść jej i nie przerywać doskonalenia się w malowaniu. Nie uważałam, aby moje obrazy były choć w połowie tak dobre jak dzieła mojej mamy, jednak najważniejsze było dla mnie to, żeby pozostać tą samą [T.I], którą byłam przed wypadkiem rodziców. Nie chciałam, aby cała otaczająca mnie atmosfera i okropni ludzie, z którymi przyszło mi żyć mnie zmienili. Tata zawsze powtarzał mi, żeby być sobą i tego postanowiłam się trzymać. To on namówił mnie do zrobienia pierwszego tatuażu, który głosił właśnie tę myśl. On sam miał ich wiele, więc za każdym razem, gdy pokazywałam mu zaprojektowany przeze mnie wzór, po krótkich negocjacjach i małych kompromisach pozwalał mi go sobie wytatuować. Zawsze towarzyszył mi w studiu. Moi rodzice nie należeli do typowych, ani przeciętnych. Na pewno nie. Ale właśnie takich ich kochałam. Dzięki nim byłam tym kim byłam.
        Schowałam scyzoryk do plecaka i przewieszając go przez jedno ramię wdrapałam się na drabinę prowadzącą do domku na drzewie. Gdy weszłam na górę od razu wyjęłam farby, pędzle i płótno. Nie czekając ani chwili dłużej zaczęłam malować. Nie wiedziałam co ma przedstawiać mój obraz. Malowałam to co czułam w tamtej chwili. Zajęło mi to przeszło trzy godziny. Zupełnie straciłam rachubę czasu. Ostatni raz spojrzałam na skończony obraz, po czym postawiłam go, przy oknie, aby wysechł do jutra. Następnie spakowałam wszystkie swoje rzeczy i zaczęłam zbierać się do wyjścia.
        Stawiałam już stopę na pierwszym stopniu drabiny, gdy z dołu dobiegł mnie jakiś szmer. Zaniepokojona wróciłam do okna i wychylając się przez nie rozejrzałam się po okolicy. Serce zaczęło bić mi niespokojnie, gdy zauważyłam wysokiego bruneta z uwagą oglądającego pień drzewa. Wyglądał jakby czytał wyryte na nim daty. Wyglądał również bardzo znajomo. Gdy przyjrzałam się mu dokładniej wręcz poczułam jak moja twarz blednie, a kolana uginają się pode mną. Był to Zayn Malik. Przyjaciel ludzi, którzy jak nikt inny uprzykrzali mi życie. Jak on znalazł moją kryjówkę? Przecież nikt o niej nie wiedział. Nawet moi rodzice zastępczy. Tylko tu mogłam być bezpieczna. Tylko tu mogłam uciec od problemów. Uciec od jego przyjaciół. Ale jeszcze nie wszystko stracone. Może trafił tu przypadkiem? Może nie wie, że tu jestem?
        Najciszej jak tylko potrafiłam przełożyłam jedną nogę przez okno. Następnie przełożyłam również drugą stając na najgrubszej gałęzi. Zachwiałam się niestabilnie, jednak już po chwili odzyskałam równowagę i przytrzymując się gałęzi obok, poczęłam schodzić w dół. Nie było to takie trudne jakbym się tego spodziewała. Szczerze mówiąc nie sprawiło mi to większego problemu i wyszło nawet zgrabnie. Pień był bardzo szeroki, więc stojąc z drugiej jego strony Zayn nie miał prawa mnie zobaczyć. Wychyliłam się ostrożnie, sprawdzając czy brunet nadal tam jest. Wydawał się być bardzo pochłonięty czytaniem dat. Teraz albo nigdy - pomyślałam, po czym zakrywając twarz dłońmi, pędem ruszyłam do lasu, gdzie po zaledwie kilku sekundach zniknęłam wśród drzew. Pozostało mi już tylko wrócić do domu z nadzieją, że Zayn mnie nie zauważył lub chociaż nie rozpoznał.


LOLA

niedziela, 14 lipca 2013

# 105. Louis | cz. 4

Imagin z dedykacją dla Litlle Berry xx ____________________________________________________________________________________

- Masz może jakieś plany na wakacje?- spytałam.
Leżałam wtulona w Louisa na tyłach jego furgonetki. Dochodziła już jakaś 11. Postanowiłam, że tego dni odpuszczę sobie zajęcia, więc nigdzie się nie spieszyłam.
-Nie wiem. Do wakacji jeszcze 4 miesiące. Nie jestem osobą, która lubi planować. Stawiam na spontaniczność. Przynajmniej wtedy jest dużo więcej zabawy.- powiedział chłopak.
- Zauważyłam.- powiedziałam, uśmiechając się sama do siebie.
- Zresztą.- kontynuował Louis, nie zważając na mój komentarz.- Ja zamierzam zrobić sobie wakacje trochę wcześniej.
Spojrzałam na Louisa pytająco nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Po to przyjechałem wczoraj. Miałem zabrać resztę swoich rzeczy i powiedzieć dyrektorowi o mojej rezygnacji. –mówił chłopak.
- Rezygnacji? Jakiej? Ze studiów? – pytałam nie wiedząc do czego Louis zmierza.
-Tak. Wiesz to nie dla mnie. Zamierzam wyjechać…- zaczął brunet, ale mu przerwałam.
- Jak to nie dla ciebie? O czym ty mówisz? Jeśli masz jakiś problem, to mogę ci pomóc. Razem nadrobimy zaległości, zobaczysz jeszcze wszystko pozaliczasz. Zresztą w tamtym roku miałeś takie dobre wyniki. Na pewno teraz pójdzie ci też dobrze. Louis kurde studiów nie zawala się tak po prostu z braku obecności. Ani się ich nie odpuszcza, bo się nie chce pójść na wykład.- starałam się mu wytłumaczyć jaki wielki błąd chce popełnić.
- Już podjąłem decyzję.- powiedział podnosząc się do pozycji siedzącej.- Więc to chyba pożegnanie partnerko. Fajnie było, ale myślę, że to chyba na tyle. Zresztą Ian to naprawdę spoko koleś. Wyobraź sobie ty i on para wspaniałych lekarzy. Mieszkacie w pięknym domu z dwójką, małych, lekko zarozumiałych dzieci, które chcą iść waszym śladem.- mówił Louis z głupim uśmieszkiem.
Patrzyłam na bruneta przez chwilę nie mogąc uwierzyć w to co usłyszałam. Jednak wreszcie się ocknęłam.
- Ty sobie żartujesz?- spytałam.
Jednak Louis wydał się zdziwiony moim pytaniem. – Nie wierze- powiedziałam i szybko się podniosłam.
Zaczęłam naciągać na siebie moje ubrania, porozrzucane wokół nas. – Nie wierze w ciebie Louis. Jesteś popierdolonym idiotą.- mówiłam w między czasie.
- Tak wiem.- powiedział uśmiechając  się.- Ale partnerko nie obrażaj się. Zaraz cię odwiozę.
- Spierdalaj. – powiedziałam i wyszłam z samochodu.
Nie miałam pojęcia gdzie byliśmy. Londyn był zbyt dużym miastem, żeby zdążyła już je całe poznać i do tego moja zerowa orientacja w terenie też nie pomagała w tej sytuacji.  Nie wiedziałam jak stąd wrócić do akademika. Ale wolałam włóczyć się po mieście resztę dnia niż wracać z Louisem.
~*~
- Dzięki za podwiezienie.- powiedziałam beznamiętnie i już miałam wysiąść, kiedy Ian złapał mnie za rękę.
- Wszystko dobrze?- spytał Ian zmartwionym głosem.
- Tak. Jestem tylko zmęczona.- powiedziałam starając się brzmieć przekonująco.
- Aha. To do zobaczenia potem.- powiedział chłopka uśmiechając się do mnie.
Nic mu na to nie odpowiedziałam. Chciałam już tylko wziąć prysznic i położyć się spać. Nagle powróciła we mnie wcześniejsza złość i irytacja. Czułam się wykorzystana. Nagle wpadłam na coś.  Nie zastanawiając się ani sekundy ruszyłam w stronę sekretariatu.
- Drogie dziecko, nadal nic nie wiem…- zaczęła pani Amber, kiedy tylko mnie zobaczyła.
- Ale ja wiem. Wiem, że jest on zwyczajnym dupkiem. I że już nie wróci. On jest na serio pojebany. Wszystko i wszystkich lekceważy. To zasrany egoista.- mówiłam chodząc w tą i z powrotem, podczas, gdy Amber wpatrywała się we mnie oszołomiona. – I przyszłam właśnie po to, żeby powiedzieć, że Louis Tomlinson zakończył już swoją naukę tutaj i nie będę już więcej Panią o niego wypytywać.- powiedziałam na jednym wdechu.
Amber zdjęła swoje okulary, wstała i podeszłą do mnie. – TI czy coś się stało?- spytała troskliwie.
- Nie.- odrzekłam i już nie mogąc się dłużej powstrzymywać rozpłakałam się.
Amber natychmiast mnie przytuliła, uspakajając gładziła po plecach.
- Ja nic nie rozumiem. Myślałam, że on jest inny. Ja tak nie chcę. Dlaczego… zachował się jak zwykły cham. Ja nic nie rozumiem.- łkałam.
- Oj kochanie. On chciał cię chronić. A ty biedactwo nic nie wiesz- mówiła kobieta.
- Ale czego nie wiem?- spytałam wycierając łzy z policzków.
- Louis musi wyjechać. Jedzie do swojego wujka, który pomógł mu się dostać do najlepszego szpitala w Europie.
- Jak to? Ma tam pracować?- spytałam.
- Nie TI. On ma białaczkę. Jego stan się pogarsza.- powiedziała kobieta.
Czekała na moją reakcje, ale kiedy cały czas się nie odzywałam ciągnęła dalej.- A wiesz jaki on jest. Nie bierze regularnie leków i nie chodzi  na kontrole do lekarza. Ktoś musi go dopilnować. – mówiła Amber.
Tego wszystkiego było dla mnie stanowczo za dużo jak na jedne dzień. Nie byłam w stanie tego zrozumieć. Jak to Louis miał białaczkę? To chyba jakieś żarty?- myślałam.
- Ja nie rozumiem.- powiedziałam zakrywając twarz dłońmi.
- TI, Louis jest chory, poważnie. Ale nic jeszcze nie jest przesądzone. On chciał cię chronić. Nie chciał, żebyś wiedziała o jego chorobie. Bo on musi wyjechać . – tłumaczyła mi Amber.
- Dlaczego? Przecież, bym mu pomogła. Jakbym się dowiedziała o tym nic by to nie zmieniło. Nie odwróciłabym się do niego.- mówiłam.
- Na pewno kochanie. Ale myślę, że jemu chodziło o coś zupełnie innego. Nie chciał, żebyś musiała się o niego martwić. Nie chciał twojej litości.- powiedziała kobieta.
Dopiero teraz wszystko zrozumiałam. Jaka byłam głupia. Powinnam się była wcześniej domyślić. To wszystko było straszne. Jak osoba taka jak Louis, pełna życia i wiecznie uśmiechnięta mogła być chora. Musiałam się z nim spotkać i przeprosić.
- Ja muszę jechać do Louisa. Musze go zobaczyć.- powiedziałam.
- Obawiam się, że dziś od już wyjeżdża.- odrzekła smutnym głosem Amber.
- Jak to? Wie pani dokąd jedzie?- pytałam.
- Tak. Ale nie mogę ci udzielić tych informacji. I tak powiedziałam ci rzeczy, których  nie powinnam. Natomiast, żeby się dostać do tego szpitala najpierw musi jechać na lotnisko, tylko nie wiesz tego ode mnie.- powiedziała Amber mrugając.
- Dziękuje.- krzyknęłam i wybiegałam na dwór.
- O TI.- powiedział Ian zdziwiony, kiedy  otworzyłam drzwi do jego samochodu.- Właśnie miałem jechać do sklepu. Coś się stało?
- Tak, znaczy nie. Musisz zawieść mnie na lotnisko. – mówiłam  dysząc.
-Ale co się stało?- pytała Ian z przerażoną miną.
- Chodzi o Louisa. Nie ma czasu. Jedźmy.- powiedziałam i już chciałam zamknąć drzwi z jego strony, aby móc zając miejsce pasażera, kiedy mnie zatrzymał.
- Tak wiem zawsze chodzi o Louisa. Co tym razem? Myślałem, że jesteś ze mną szczęśliwa. A ty ciągle o nim gadasz. Co on ma czego ja nie mam. Niby w czym ten idiota jest lepszy ode mnie?- zaczął się unosić Ian.
-Ian błagam nie teraz. Wiesz, że i tak by nam nie wyszło. To ważne. Błagam.- mówiłam.
- Nie.- powiedział oschle.
- Dobra.- krzyknęłam i zatrzasnęłam drzwi.- Wiesz nawet nie wiesz jakie masz szczęście. Masz wszystko. I mimo tego, że kiedy ktoś inny potrzebuje twojej pomocy ty zachowujesz się jak dziecko życzę ci wszystkiego dobrego, i żeby zdrowie cię nie opuściło.- powiedziałam jeszcze i odeszłam.
~*~
Jak ja go mam znaleźć?- zastanawiałam się.
Biegałam po lotnisku już jakieś pół godziny. Ale było ono takie wielkie, że nawet następne 5 godzin by mi nie wystarczyło, a przecież nie wiedziałam, kiedy Louis odlatuje. Byłam kłębkiem nerwów. Znalezienie kogoś kto by mnie dowiózł na lotnisko zajęło mi trochę. Na szczęście w końcu zlitowała się nade mną koleżanka. Mimo wszystko zaczynałam się martwić, że jest już za późno. A nie mogłam przecież stracić teraz Louisa.
Nagle usłyszałam znajomy głos.
- Proszę pozwolić mi wytłumaczyć.
Zobaczyłam jak ochroniarz wyprowadza Louisa z sali z napisem: „Zakaz Wstępu”
- Umiesz czytać? –krzyczał na niego jakiś wielki murzyn.
- Louis! Wszędzie cię szukałam.- powiedziałam przytulając się do chłopka.- Gdzieś ty był? Proszę pana proszę mu wybaczyć. To mój kuzyn. On jest nie tutejszy. Pierwszy raz jest w tak dużym mieście. – tłumaczyłam mężczyźnie słodko się uśmiechając. - Spuściłam go z oczy na parę minut i już wpakował się w kłopoty.- mówiłam kręcą głową z rozczarowaniem.
- W takim razie proszę wytłumaczyć kuzynowi, że trzeba czytać tabliczki i przestrzegać zasad. Do widzenia.- powiedział mężczyzna i odszedł.
- Oczywiście. Najmocniej przepraszam.- powiedziałam jeszcze.
- Co ty tu robisz?- spytał zdziwiony Louis.
- Mogę spytać o to samo. Po co tam właziłeś?- spytałam wskazując na pomieszczenie, z którego wyciągnął go ochroniarz.
- Słyszałem, że tam właśnie trzymają wszystko co zostaje zabrane ludziom. Czyli alkohol, prochy itp. jest właśnie tam.- mówił chłopak.- A ty?
- Louis dlaczego nic mi nie powiedziałeś?- spytałam nie owijając w bawełnę. – Tylko nie wykręcaj się mówiąc, że nie wiesz o co chodzi. Wszystko już wiem.
- Nie chciałem, żebyś wiedziała. Wszystko było dość proste. Ja już się pogodziłem. Ta sytuacja nauczyłam mnie żyć chwilą i niczym się nie przejmować. Tak było naprawdę łatwo. Nie zastanawiałem się nad przyszłością, ani nad tym czy ona w ogóle nadejdzie. Aż spotkałem ciebie. I wtedy zaczęły mnie męczyć myśli typu: Jak duża jest szansa, że wyzdrowieje?, albo Co będzie się działo jeśli już wyzdrowiej, jak będzie wyglądała moja przyszłość?, Czy ty tam będziesz? Nienawidzę słuchać jak ludzie mówią, że im przykro i zastanawiają się czemu to akurat spotkało mnie. Zachowują się tak jakbym już nie żył. Nie chcę ich litości, ani tym bardziej twojej. Po co miałaś się martwić. Nie chce wkraczać w twoje życie i twój związek. Tak jest dla ciebie lepiej. – mówił Louis patrząc na swojego buta, którym rysował różne kształty na podłodze.
-Powinieneś mi powiedzieć. I nie decydować za mnie jak będzie mi lepiej. Ja wiem, że najlepsze dla  mnie jest bycie z tobą, choćby nie wiem jakby krótko to trwało. I przy tobie będę milion razy bardziej szczęśliwa niż mając ten zasrany dom i zarozumiałe dzieci. Bo cię kocham Louis.- mówiłam wszystko tak szybko, jakbym się bała, że zabraknie mi czasu na powiedzenie mu wszystkiego co czułam.
- TI, ale ja muszę jechać.- powiedział chłopak po raz pierwszy patrząc mi w oczy.
- Wiem i pojedziesz.- odrzekłam podchodząc do niego.- A ja razem z tobą.- powiedziałam, kiedy dzieliło nas od siebie tylko kilka centymetrów.
Louis słysząc  to  lekko się uśmiechnął.- Jesteś najlepszym co mi się w życiu przytrafiło.- powiedział gładząc mnie kciukiem po policzku. Stanęłam na palcach łącząc nasze usta w pocałunek, którego tak bardzo pragnęłam. 

KAHN

środa, 10 lipca 2013

# 104. Louis I cz. 3

Musnęłam usta Louisa, równie zaszokowana moim posunięciem co on. Louis zachłannie oddał pocałunek, ale nagle odwrócił głowę. Odchrząknął i zaczął.- Wiesz my się tylko kumplujemy partnerko- powiedział.
- Dokładnie Louis. Zapomnijmy o tym.- przytaknęłam.
Nie pamiętam nawet, kiedy zasnęłam. Słońce niesamowicie dopiekało. Musiało być coś około południa. Leżałam na nagim torsie Louisa. Brunet jeszcze spał. Podczas snu wyglądał na trochę bardziej spokojnego niż normalnie . Na pierwszy rzut oka nie było widać jakim wariatem był.
- Louis chyba musimy wracać.- powiedziałam szturchając chłopaka.
On tylko lekko się skrzywił i odwrócił na drugi bok.

~*~

Pamiętacie jak mówiłam, że mimo , iż Louis jest wariatem to ja mogę się z nim spotykać, bo przecież mam własny rozum. Jednak myliłam się. Przy Louisie wcale nie podejmowałam rozważnych decyzji. Z nim najpierw działam, potem myślałam. Najwidoczniej jego podejście do życia było zaraźliwe. Nie przejmowanie się niczym i żyłam chwilom.
Widywałam się z Louisem praktycznie każdego dnia. Jakby mnie ktoś teraz spytał o każdą chwilę spędzoną z Louisem byłam bym w stanie mu ją opisać bez większych przeszkód. Bo każdy moment z nim był inny i wyjątkowy Wiedziałam, że spotkanie z Louisem było jednoznaczne z przygodą.
- To do ciebie.- powiedziała do mnie pewnego dnia rano, moja współlokatorka.
Wzięłam od niej pudełko z karteczką. „Czas, żebyś nadrobiła to co straciłaś w dzieciństwie”
Otworzyłam pudełko. Znajdowały się w nim wszystkie sezony Scooby Doo. Zaczęłam się śmiać. Napisałam do Louisa, czy nie chciał by mi dziś towarzyszyć w moim seansie. Zgodził się i powiedział, że przyjedzie przed 21.
- Wiedziałem, że ci się spodoba partnerko.- powiedział Louis, kiedy śmiałam się do rozpuku już jakieś 10 minut.
Ale tak naprawdę nie kreskówka mnie tak bawiła, tylko to jak Louis komentował to co się w niej działo.
- Kocham tą bajkę odkąd skończyłem 5 lat. Czyli to już dobre 16 lat.- powiedział.
- 15.- poprawiłam go.
- Nie, 16. Jestem od ciebie rok starszy.- wytłumaczył.- Powtarzam rok.
- Serio?- zdziwiłam się.- To by wiele wyjaśniało.
Dochodziła już jakoś północ, kiedy ktoś zadzwonił do Louisa.
- Halo.- powiedziała chłopak.
Nagle jego wyraz twarzy się zmienił. Chyba się lekko zdenerwował. Pierwszy raz widziała go w takim stanie. Zawsze był wyluzowany i sprawiał wrażenie jakby wszystko miał w dupie.
- Zaraz będę.- powiedział i się rozłączył. Szybko wstał i podszedł do drzwi.
- Louis wszystko ok?- spytałam zmartwiona.
- Musze iść.- odrzekł tylko i wyszedł.
Od tamtego momentu minęły dwa tygodnia, a ja wciąż nie widziałam się z Louisem. Nie odbierał moich telefonów, na początku jego współlokator wciąż mówił, że go nie ma, a potem podobno się wyprowadził. Wykładowcy też nie chcieli nic mi powiedzieć w jego sprawie. Zaczynałam się już poważnie martwić i strasznie tęskniłam.
- Nie wierze.- mówiłam sama do siebie, kiedy biegłam na zajęcia.
Oczywiście zaczęły się ode już 20 minut temu, ale zaspałam. Ostatnio miałam gorszy humor i ostatnie czego chciałam to siedzieć na wykładach. Postanowiłam odpuścić pierwszą godzinę i pójść do sekretariatu zapytać się, czy nie wiadomo już czegoś w sprawie Louisa.
- Dzień dobry Pani Amber.- powiedziałam.
Staruszka spojrzała na mnie spod sowich czerwonych okularów. – Znowu ty.- powiedziała wzdychając. – Nic nie wiem na temat tego chłoptasia. – mówiła, kiedy zadzwonił telefon.- Oczywiście, już idę panie dyrektorze.
Pani Amber wstała i nawet nie patrząc na mnie wyszła, pozostawiając mnie samą w pokoju. Postanowiłam, że jednak poczekam jeszcze na kobietę, żeby coś z niej wydusić. W końcu ktoś musi mi powiedzieć co się dzieję. W pewnym momencie rzuciła mi się w oczy otwarta szafka. Podeszłam bliżej. Były to szafka z aktami uczniów. Podbiegłam do drzwi sprawdzając czy nikt nie idzie. Na korytarzu nie było ani żywej duszy, a za nim stara Amber tu wróci miną wieki. To była moja szansa. Podeszłam do szafki. Wysunęłam szufladę z literą T. W końcu znalazłam interesująca mnie teczkę.
Louis Tomlinson. Urodzony w…., Uczęszczał do szkoły bla, bla, bla.- czytałam szukając czegoś istotnego. Louis w zeszłym roku zaliczył wszystko na 5. Ale przestał uczęszczać na zajęcia w lutym i pojawił się tylko na dwa tygodnie potem w maju. Dziwne to wszystko. Zawalił rok z powodów nieobecności. Nagle usłyszałam, że ktoś idzie. Zaczęłam szybko wkładać wszystko do szafki, a odgłos obcasów niósł się na korytarzu coraz bardziej. W pewnym momencie drzwi zaczęły się uchylać. W ostatniej chwili wczołgałam się pod biurko.
- Też tam myślę.- powiedziała Amber wchodząc do pokoju.
- Biedny chłopak. Myślałem, że w tym roku uda mu się. Ale los chciał inaczej. – mówił jakiś mężczyzna. Po głosie poznałam, że to dyrektor.
- To czyli rezygnuje? Wydawał się być taki uparty w sprawie studiów. Ale ten dzieciak jest inny. Naprawdę przerażający.- spytała kobieta.
-Faktycznie to dość specyficzny człowiek, ale jeszcze nie rezygnuje. Dziś się mama z nim spotkać i właśnie mamy o tym porozmawiać. Ale sama się zastanów. Raczej to już nie ma sensu. - mówił dyrektor wzdychając. – Musze jeszcze iść na chwilę o mojego gabinetu, a potem uzupełnimy te wnioski. – powiedział i wyszedł .
Natomiast Amber wstała i podeszła do jakiejś półki czegoś szukając. Najciszej jak potrafiłam wstałam i wyszłam z sekretariatu.

~*~

To było najdłuższe 6 godzin w moim życiu. Praktycznie przez cały ten czas wpatrywałam się w zegar odliczając sekundy do końca zajęć. Kiedy wreszcie skończyły się moje katorgi pobiegłam na plac przed akademik wypatrując furgonetki. Ale nigdzie jej nie widziałam. Czekałam w napięciu przez pierwsze 15 minut, ale potem usiadłam na ławce. I tak spędziłam następne 3 godziny. W szkole został już tylko woźny i dyrektor.
W końcu zobaczyłam nadjeżdżającego Louisa. Szybko wstałam z ławki i ledwo chłopak wysiadł z samochodu i zamknął drzwi ja rzuciłam mu się na szyję.
- TI?!- zdziwił się chłopak.- Co ty tu robisz? I czemu jesteś taka lodowata?
Słysząc to oderwałam się od niego i z całej siły uderzyłam go w ramie.
- Ał- krzyknął chłopak łapiąc się za miejsce, w które dostał.- A to za co?- spytał z wyrzutem.
- Jeśli nie chcesz dostać jeszcze raz to nie udawaj głupka.- mówiłam grożąc mu palcem. – Gdzie do cholery byłeś? Dlaczego nie odbierałeś? Dlaczego nie dawałeś żadnego znaku życia?- krzyczałam.
- Przestań nie krzyczeć. – zaczął uspokajać mnie Louis.- Przepraszam. Dobra przepraszam, powinienem był zadzwonić.
- Tak powinieneś, ale tego nie zrobiłeś.- mówiłam cały czas go obwiniając.
- No wiem i przeprosiłem, nie przesadzaj.
- Jak to nie przesadzaj Louis. Czy ty jesteś normalny?- spytałam.
- Nie- odpowiedział uśmiechając się.- A teraz przepraszam musze coś załatwić.- zaczął i chciał przejść obok mnie ale zastąpiłam mu drogę.
- Tak wiem z dyrektorem, ale tak szybko mi się nie wywiniesz. Żądam wyjaśnień tu i teraz.- mówiłam tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- TI daj już spokój. Jakich wyjaśnień. Nie muszę ci się spowiadać.- powiedział Louis.
Przez chwilę nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Zatkało mnie. Sama nie wiem czemu, ale to co powiedziała zabolało mnie.
- Ale ja nie chce, żebyś mi się spowiadał. Ja po prostu się martwiłam i jesteś moim przyjacielem Louis. Tęskniłam za tobą.- mówiłam już w pełni spokojnie.
Louis nic nie powiedział, tylko przyglądał się mi z nieodgadniętym wyrazem twarzy.
-Musze iść.- powiedział.
- Nie proszę.- zaczęłam łapiąc go za przedramię- Może przejdźmy się gdzieś. Chodź- mówiła ciągnąc go do jego furgonetki.
Z niechęcia wsiadł do niej, a ja usiadłam po stronie pasażera.
- Gdzie chcesz jechać?- spytał Louis.
- Nie wiem, na razie jeźdźmy przed siebie. – powiedziała lekko się do niego uśmiechając.
Chłopka odpalił samochód. Widziałam, że coś się stało. A najgorsze było to, że ja nie wiedziałam jak mogłabym mu pomóc. Nie miałam pojęcia o co chodziło i on mi nie chciał niczego powiedzieć.
- Więc wszystko jest już okej, tak?- spytałam przerywając ciszę .
-Tak jakby.- powiedział wzruszając ramionami.
I nagle znów zapadła między nami cisza. Louis westchnął i zjechał na pobocze, przy jakimś parku. Wysiadł z samochodu nic nie mówiąc. Powoli również wysiadłam. Louis cały czas stał tyłem i przeczesywał palcami włosy.
- TI to naprawdę skomplikowane. Nie zrozumiesz o co chodzi. – mówił Louis.
- Skąd wiesz, kiedy nigdy nie starałeś się mi tego wyjaśnić?- spytałam.- Louis tu chodzi o to, że nie zaliczasz zajęć przez nieobecności. To się znów dzieje tak jak w tamtym roku?- postanowiłam sama zgadnąć o co chodzi, bo myślę, że on nigdy by mi nie powiedział.
- Co? Skąd to niby wiesz?- spytał zdziwiony Louis odwracając się w moją stronę.
- Z twoich akt. Zakradłam się dziś do sekretariatu i to przeczytałam. – powiedziałam.
- Co? Pojebało cię? Co jeszcze wiesz?-krzyczał zły i trochę przestraszony.
- Nic. Tylko tyle, że w tamtym roku miałeś w chuj dobre oceny i nagle wszystko zawaliłeś, bo zniknąłeś na parę miesięcy. – mówiła tłumacząc się.- Ja porostu chciałam się czegoś dowiedzieć. Nikt nic nie mówił. Ja cię potrzebuje Louis. Zrozum to wreszcie. I nie chcę, żebyś więcej uciekał.
Kiedy mówiłam podeszłam do niego. Zaczęło się już ściemniać, ale mimo to doskonale widziałam jego lazurowe oczy, które pilnie mnie lustrowały. Delikatnie dotknęłam jego policzka.
- Louis, nie wiem jaki masz problem. Ale nie obchodzi mnie to. Ani to, że jesteś inny, bo dla mnie jesteś wyjątkowy. Ludzie mogą myśleć i uważać co chcą, ale ja wiem swoje. Wiem jaki jesteś.- mówiłam zmniejszając między nami dystans.
Nagle nasze usta znalazły się tak blisko siebie, że czułam jak nasze oddechy stają się jednym. Louis spojrzał mi głęboko w oczy, po czym objął mnie rękami przyciągając do siebie jak najbliżej się dało. Przyległam do niego całym ciałem. Na początku nasze pocałunki były zachłanne i pełen desperacji. Ale w końcu odnaleźliśmy wspólny rytm. Louis uniósł mnie do góry i zaniósł mnie do swojej furgonetki. W tamtym momencie nic mnie nie obchodziło. Nie ważne było czy ktoś nas zobaczy, albo jak jutro zdam zaliczenie. Wtedy liczyło się tylko to, że wreszcie miałam przy sobie Louisa.

KAHN

piątek, 5 lipca 2013

# 103. Louis I cz. 2

Ale jestem beznadziejna- pomyślałam. Miałam dzisiaj pierwsze zaliczenie. I nie umiałam na nie nic. Kompletnie nic. Przez parę ostatnich dni byłam lekko zajęta. Ian był dość rozrywkowym kolesiem. Każdego dnia  zabierał mnie na inne imprezy. Było naprawdę fajnie. Tylko jakoś w tym wszystkim zapomniałam o studiach. Nie zdążyłam nauczyć się tego co ja miałam na wykładach, a co dopiero tego co miałam się dowiedzieć od Louisa.
Wpatrywałam się w kartkę leżącą przede mną wmawiając sobie, że nie będzie tak źle. Zaczęłam gryźć długopis. Spokojnie TI skup się na pewno coś pamiętasz z zajęć.- mówiłam do siebie. Zaczęłam rozglądać się wokół sama nie wiedząc czego szukałam. Nagle napotkałam wzrok Louisa. Chłopak uśmiechał się rozbawiony. Zmarszczyłam brwi nie rozumiejąc o co mu chodzi. Ale wyglądało na to, że powodem jego dobrego humoru była moja sytuacja.
Nagle Louis wychylił się z ławki i zabrał moją kartkę, a na jej miejsce położył swoją.
- Co ty…- zaczęłam mówić, ale Louis uciszył mnie przykładając palec do ust.
Tylko ja chyba widziałam to co przed chwilą zrobił Louis. Reszta była zajętą pisaniem testu. A sam pan profesor był pogrążony w czytaniu gazety. Louis w tym czasie zawzięcie pisał coś na mojej kartce. Postanowiłam, zobaczyć jak on napisał swoją parce. Louis udzielił odpowiedzi na każde pytanie.
Nagle chłopak znów wstał i podmienił kartki. Chwile po tym, jak Louis zajął swoje miejsce profesor ogłosił, że to już koniec czasu. Zaczęłam z niepokojem oglądać moją kartkę, kiedy mężczyzna podszedł do mnie i zabrał moją pracę.
- Widzi pan, bo chyba trochę słabo mi poszło. Może mogłabym to zaliczyć jeszcze raz?-spytałam z nadzieją.
- Oj nie ma co się martwic na zapas. Szczególnie, ze widzę, że napisała to pani bardzo dobrze panno TN.- powiedział profesor i uśmiechnął się do mnie szeroko.
Wyszłam z sali oszołomiona tym wszystkim. Kiedy zamknęłam drzwi prawię wpadłam na Louisa, który opierał się o ścianę.
- O matko Louis. Przestraszyłeś mnie.- powiedziałam z karcącą nutą.
- Nie chciałem.- powiedział uśmiechając się łobuzersko.- Chyba za bardzo szalejesz z ciachem Ianem skoro nie dajesz sobie rady z pierwszym zaliczeniem partnerko.- powiedział chłopak.
- Może.- powiedziałam wymijająco, bo to nie była jego sprawa, ale byłam mu winna podziękowania.- Kurde Louis nie wiem jak ci dziękować za to z testem. Gdyby nie ty… wole nawet nie myśleć co by było.- powiedziałam i się przytuliłam się do niego, czym go chyba mocno zaskoczyłam.
- Nie dziękuj partnerko.- powiedział.- Bądź dziś o 4 przed akademikiem.
- O 4 nad ranem?- spytałam zdziwiona.
- Tak.
- Co? Po co?- spytałam zdziwiona.
- I tak nie będziesz spała, tylko powiedz swojemu kochasiowi, że dziś pasujesz co do szalonej imprezy. I spokojnie to nie randka.- mówił Louis.
- Spadaj. Kto powiedział, że gdzieś z tobą idę.- powiedziałam składając ręce na piersi.
- O 4 pod akademikiem.- powiedział Louis odchodząc. Na co ja prychnęłam.

~*~

Leżałam na łóżku i czytałam notatki, kiedy zdzwonił mój telefon. Zobaczyła numer Iana.
- Hej.- powiedziałam lekko sennym głosem.
- Hej TI. Co tam?- spytała entuzjastycznie chłopak.
- Może być.- powiedziałam ziewając.
- Co masz taki smutny głos. Szykuj się, bo zabieram cię na ostrą imprezę.- mówił Ian
-  Wiesz chyba dziś dam sobie spokój. Ostatnio troszkę olałam naukę i muszę się wziąć do nauki. Może spotkamy się w weekend, bo teraz musze się naprawdę przyłożyć.- powiedziałam.
- No dobrze.- powiedział trochę zawiedziony Ian.- To miłej nauki żabko.- rzekł Ian i się rozłączył.
Ostatnio między nami było trochę inaczej. Nawet całkiem go lubiłam, ale chyba nic z tego nie będzie. Na pewno, nie jeśli on będzie do mnie mówił żabko. Szczerze nienawidziłam żab. Jak on sobie to wyobrażał, ja będę jego żabką, a on moim ropuchem. Nie to nie  wchodziło w grę.
Pouczyłam się jeszcze do 23 i postanowiłam położyć się spać. Nagle się obudziłam. Długo się potem kręciłam próbując ponownie usnąć, ale nie wychodziło mi to. Sprawdziłam, która jestgodzina. 3.20. W głębi duszy i tak wiedziałam,  że już nie usnę. A może, by tak spotkać się z Louisem.- pomyślałam. Nie, nie wiadomo do czego ten wariat jest zdolny. Ale z drugiej strony, czemu nie. Przecież mam własny rozum. On do niczego nie może mnie zmusić. Szybko się ubrałam i wyszłam z pokoju.
Dochodziła już 4.10, a po Louisie nie było ani śladu. Byłam idiotką. Stałam sama na środku chodnika o 4 w nocy czekając na drugiego idiotę, nawet nie wiem w jakim celu. W pewnym momencie oślepiły mnie światła, nadjeżdżającej furgonetki. Nikogo innego jak, nie Louisa.
- Wiedziałem, że przyjdziesz partnerko. – powiedział chłopak uśmiechając się do mnie.
- Cicho bądź.- powiedziałam tylko, bo zdecydowanie o 4 nad ranem skończyły mi się wszystkie cięte riposty.
Louis uśmiechnął się łobuzerko i odpalił samochód.
- Nie pytasz, gdzie jedziemy?- spytał chłopak.
- Nie, bo przecież wiem.- mówiłam.- Przed siebie.- powiedziałam uśmiechając się do niego.
- Nie tym razem.- odrzekł Louis tajemniczo.
-Ale i tak się nie dowiem gdzie, nieprawdaż Louis?- spytałam.
- Szybko się uczysz partnerko. – powiedział Louis.
Po jakiś 30 minutach dotarliśmy na miejsce.
- O to obrzeża Londynu droga TI. Wspaniałe jezioro, które w dzień roi się od ludzi, którzy tak bardzo pragną uciec od ulicznego zgiełku i zmieszania życia. – mówił Louis idąc pod jakąś górkę, a ja szłam za nim.- Ale nocą mam monopol na to miejsce.- powiedział w  momencie, kiedy wyłoniła się woda.
To był naprawdę wspaniały widok. Wszędzie ciemno, a wręcz czarno. Tylko księżyc dawał światło, odbijając się od tafli wody na środku jeziora. I gdzie nie gdzie, mroczne ciemności jeziora rozświetlały migoczące gwiazdy.
- Louis…-powiedziałam tylko, bo naprawdę zaparło mi wdech w piersiach.
- Tak, wiem.
Nagle Louis podszedł pod sam brzeg, gdzie włożył rękę do wody.- Nawet ciepła.- powiedział.
Podeszłam do niego, a on lekko ochlapał mnie woda, pisnęłam i zmroziłam go spojrzeniem, którego i tak nie mógł zobaczyć, przez mrok. W pewnym momencie Louis ściągnął  koszule.
- Mogę wiedzieć co robisz?- spytałam zdziwiona i rozbawiona.
Louis uśmiechnął się zawadiacko słysząc moje pytanie. – Chcę się pochwalić muskulaturą wiesz.
- A no to spoko- odrzekłam.
Louis zdjął też buty i spodnie zostając w samych bokserkach i za nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować wskoczył do wody.
- Louis! Pojebało cię?- krzyknęłam.
- Nie, jak chcesz to też przecież możesz popływać.- odkrzyknął i płynął dalej.
-No weź, nie zostawiaj mnie tu samej. Louis.- krzyczałam.
Ale on wypływał coraz bardziej na środek jeziora. Nagle usłyszałam wycie jakiegoś psa. Dobra chyba już wolę się utopić, niż zostać rozszarpana przez jakieś zwierzę.
Zdjęłam szybko buty i w reszcie ubrań wskoczyłam do wody.
- Kurwa. Louis jaka zimna.- krzyknęłam.
- Nie marudź.- odkrzyknął mi.
- Gdzie jesteś? Nie widzę cię.- mówiłam szukając go wzrokiem dookoła.
- Na środku. Zresztą nie ruszaj się, podpłynę do ciebie.- powiedział.
Powoli zaczynałam przyzwyczajać się do temperatury wody. Nagle znikąd wyrósł przede mną Louis i ochlapał mnie wodą. Zaczęłam piszczeć, a on śmiać się. Szybko mu oddałam, co zapoczątkowało wodną wojnę. Chlapaliśmy, przytapialiśmy się i chowaliśmy nurkując pod woda.
Robiło się coraz jaśniej. Powoli zaczęłam widzieć zarysy twarzy Louisa. Jakie on miał piękne oczy. Znaczy zawsze wiedziałam, że są niebieskie, ale dopiero teraz zauważyłam jakie wyjątkowe. Ich błękit przybrał nowe barwy kontrastując z odcieniem wody.
Kiedy  już się zmęczyliśmy, zaprzestaliśmy walki, dryfowaliśmy w wodzie naprzeciwko siebie, ciężko dysząc.
- Louis zimno mi.- powiedziałam szczekając zębami.
- Chyba czas już wychodzić.- zgodził się ze mną Louis i podpłynęliśmy do brzegu.
Chłopak usiadł na trawie, a ja obok niego. Cały czas się trzęsąc.
- Po chuj się kopałaś w ubraniach. Teraz będzie ci zimno.- powiedział Louis marszcząc brwi.
- Wybacz, że tego dwa razy nie przemyślałam, kiedy uciekałam przed tymi kundlami. – powiedziałam z wyrzutem.
- Jakimi kundlami?- spytała zdziwiony Louis.
- Oj nie ważne. – powiedziałam.
- Masz.- powiedział nagle chłopak rzucając we mnie swoją bluzką. – To jest przynajmniej suche.
- Dzięki- powiedziałam po chwili wahania.
Zdjęłam swoją mokrą i założyłam koszulkę Louisa.
Zaczęło się już przejaśniać. Szczerze mówiąc pierwszy raz widziałam wschód słońca. Wiadomo zachód widywałam bardzo często jak każdy człowiek. Ale to było coś innego. Niebo zaczęło się robić jasno pomarańczowe, a promienie słoneczne oświetlały wszystko nadając niesamowity wyraz. Wszystko jakby budziło się do życia.
- To jest piękne Louis.- powiedziałam kładąc głowę na ramieniu chłopaka.
Louis westchnął. – Chyba za tym widokiem będę tęsknił najbardziej.- szepnął brunet, ale nie do końca byłam pewna, czy dobrze zrozumiałam.
Obróciłam głowę i spojrzałam na Louisa. Kiedy  odkrył, że się w niego wpatruje też na mnie spojrzał. W sumie nawet nad tym nie panowałam. Musnęłam usta Louisa, równie zaszokowana moim posunięciem co on. Louis zachłannie oddał pocałunek…


KAHN