niedziela, 22 września 2013

# 119. Louis | cz.4

Oparłem głowę o ścianę. Wyłączyłem się od tego wszystkiego. Zrobiło się nie małe zamieszanie.
- Louisie Williamie Tomlinsonie.- usłyszałem babcię Agnes.- Oby okazało się, że mamy najazd kosmitów którzy wyprali ci mózg, albo masz naprawdę bardzo dobrą wymówkę, bo inaczej nawet nie wyobrażasz sobie co z tobą zrobię.- mówiła babcia, patrząc na mnie jakby chciała sprawić, żebym wił się na podłodze w katuszach. Drzwi od gabinetu się otworzyły. Wyszedł  dyrektor, a w głębi sali widać było siedzącego Dereka.
- Dobrze, że pani już jest- powiedział spoglądając na babcię.
- Nie wiem czy dobrze. Raczej nie, a na pewno nie dla niego. – powiedziała pokazując na mnie głową.
Babcia wyciągnęła papierosa i szybko go zapaliła.
- Tu nie wolno palić.- powiedział dyrektor.
- Tak? Znałam się z twoją babcia Adamie, zanim jeszcze twoja mama przyszła na świat. I nie zapominaj o tym co się wydarzyło w 1979. Nikomu nie powiedziałam, ale to nie znaczy, że teraz tego nie zrobię.- mówiła.
Nie dobrze, była naprawdę wściekła.
- No tam… Oczywiście pani Agnes.- powiedział dyrektor zmieszany.
Musiałem przyznać, że babci była niezła. Nie było na nią mocnych.
- Co tu się dzieję?- usłyszałem ten głos.
Wszyscy odwrócili się do niej, tylko nie ja.
- Witam panią. Skoro wszyscy już jesteśmy, zapraszam do mojego gabinetu. – odrzekł dyrektor.
Zrobiłem krok do tyłu chcąc pokazać, że zamierzam tu na nich poczekać.
- O idziesz z nami. Nie obchodzą mnie w tej chwili twoje problemy i żal do całego świata.- powiedziała babci ciągnąc mnie za rękę
-Nie.- warknąłem wyrywając się jej.- Mnie też to nie obchodzi. Nie wiem po co wracałem do tej szkoły. Wszystko mi jedno co się teraz stanie. Niech on gada co chce. Przecież to ja jestem tą czarną owcą w rodzinie. On jest tym idealnym i perfekcyjnym synem. Gówno prawda. Nikt nie wie jaki ja jestem, a tym bardziej nie zdajecie sobie sprawy jak mylicie się co do niego. Jak on wykorzystuje ludzi, on…- krzyczałem, wymachując rękami z frustracją
-William!-uniosła się babcia przerywając mi.- Wystarczy.
Patrzyłem na nich wszystkich ze złością. Nawet nie zauważyłem kiedy Derek stanął koło dyrektora. Nagle moje oczy spotkały się z jej. Nie była w stanie powstrzymać łez, które spływały po jej policzkach. Jej twarz była wykrzywiona w bólu. Nie mogłem na to patrzeć. Odwróciłem i zacząłem praktycznie biec w przeciwnym kierunku. Wyszedłem ze szkoły. Nie panując nad sobą kopnąłem z całej siły w śmietnik, który natychmiast się przewrócił i potoczył pod krawężnik. Wszystko we mnie kipiało. Chciałem krzyczeć z frustracji i braku siły. W tamtym momencie byłem w stanie rozszarpać każdego. Nikt nic nie rozumiał. Doszedłem na boisko. Zacząłem kopać piłki, a potem nimi wszędzie rzucać.
- Louis?- usłyszałem donośny, ale niepewny głos.
- Czego?- syknąłem nawet się nie odwracając.
- Ja… Louis, po prostu chodzi o to, że.- próbował coś z siebie wykrztusić.
- No co? O co chodzi?- krzyknąłem, odwracając się do Dereka.
-Przepraszam.- powiedział.
W jego oczach mogłem dostrzec tyle emocji. Nagle poczułem jak cała złość mnie opuszcza. Westchnąłem głośno. Wplątałem ręce w swoje włosy ciągnąc lekko za ich końcówki.
- Ja zostałem z tym wszystkim sam. Ty sobie lepiej z tym radziłeś. Mama zawsze cię słuchała i wystarczyło, że ją przytuliłeś i od razu z uśmiechem radziła sobie ze wszystkimi problemami. A ona tak bardzo go kochała i było jej tak trudno. Nie potrafiłem jej pomóc. Ona potrzebowała ciebie, ja cię potrzebowałem. – mówił, a jego głos załamywał się z każdym słowem.
- Wy nadal nic nie rozumiecie. Ja musiałem odejść. Zrozum nie dawałem rady. Dlaczego nigdy tego nie widzieliście? – szeptałem, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- O czym ty mówisz?  Nie rozumiem cię. – mówił zdezorientowany Derek.
- Wiem. Ty i mama nigdy nie rozumieliście. Pozwól, że opowiem ci ciekawą historię. Była sobie kiedyś pewna rodzina. Z pozorów wydawał się zwykłą, szczęśliwą rodziną. I wiesz, że na początku nawet tak było. Matka bardzo kochała swoich dwóch synów.  Ten młodszy był kropka, w kropkę  jak ona, a straszy odziedziczył po niej tylko oczy. Dlatego ojciec nigdy go nie kochał. Bo był do niego podobny. Bo sam był chory psychicznie. Bo był zwykłym alkoholikiem, hazardzistą i sukinsynem. Kiedy ojciec przestał dawać sobie rady i zwykłym życiem, pracą, żoną i dziećmi zaczął obwiniać o swoje wszystkie błędy najstarszego syna. Mówił, że to ma się w genach i ma się wypisane na czole. Zarówno on, jego ojciec i teraz tak podobny do nich  chłopiec ma wypisane, że przegrał życie. Ojciec wpadał w coraz większe długi, a całą złość wyładowywał na synu bijąc go do nieprzytomności. Zapytasz czemu? To proste już to tłumaczyłem. Był do niego podobny. Chłopiec powoli przestawał dawać sobie z tym wszystkim rady. Bardzo kochał brata i matkę i cieszył się, że nie spotykał ich ten sam los co jego. Wolał, żeby ten dupek wyżywał się tylko na nim. Ale zastanawiał się, dlaczego jego rodzina nic nie widziała? Dlaczego do cholery byli tak ślepi. Nie mógł już tego znieść, ale nigdy nie oddał ojcu, wiedział, że nie mógł, mimo, że on zasługiwał. W końcu spotkał innego chłopaka. On go rozumiał. Sam miał problem z ojczymem. Więc postanowili trzymać się razem. Wyprowadzili się ze swoich domów, gdzie czekało na nich tylko kolejne limo. Jednak pogubili się w tym wszystkim. Robili złe rzeczy. W końcu jeden z nich wpadł. Został wysłany do poprawczaka za kradzieże, narkotyki i wszystko pozostałe wyskoki, do tego jeszcze nie zaliczył roku. W końcu wrócił po dwóch latach. Postanowił zacząć wszystko od nowa. Zamieszkał z babcią, która jako jedyna go rozumiała i nie uważała za potwora. Chodził do tej samej szkoły, ale nikogo nie znał bo był to nie jego rocznik. Dowiedział się, że jego ojciec wreszcie zostawił resztę rodziny. Ale nadal ani bart, ani matka nie dali chłopakowi znaku życia. W końcu spotyka brata i okazuje się, że on go nienawidzi i o wszystko obwinia. A chłopak jeszcze na domiar złego zakochuję się w dziewczynie brata… A główny bohater naszej historii ma na imię Louis.- powiedziałem.
Derek wpatrywał się we mnie, a na jego twarzy wypisane było tysiące emocji. Nagle zrobił niepewnie parę kroków w moją stronę.- Błagam wybacz mi.- powiedział szeptem po czym wybuchnął płaczem. Nie zastanawiając się nad tym co robię przytuliłem go mocno. Przypomniały mi się czasu, kiedy miałem 8 lat, a Derek 6. Przyszedłem do niego do pokoju pożyczyć ołówek. Chłopak siedział skulony w koncie głośno chlipiąc.- Co się stało?- spytałem go. Okazało się, że zdechła jego rybka. Przytuliłem go wtedy i obiecywałem, że jest teraz w lepszym świecie i kupie mu chomika. To było za czasów, kiedy jeszcze wszystko było takie proste. Wtedy wszyscy byliśmy prawdziwą rodziną. I nagle przez chwilę znów się tak to wyglądało.
- Ja coś czułem. Widziałem czasem jak patrzy na ciebie z nienawiścią. Ale wolałem to zignorować. Słuchałem ojca jak mówił, że jesteś zwykłym gówniarzem, któremu poprzewracało się w głowie. On tak często powtarzał, że ty nie należysz do naszej rodziny, a ja zaczynałem w to wierzyć. Mama w końcu nie wytrzymał i wypomniała mu, że to przez niego odszedłeś. Więc tata się wyprowadził, ale on mimo wszystko go kochała. I ja nie wiedziałem co robić… Ale to jest nic z tym z gównem w jakim ty byłeś.- łkał Derek.- I do tego Louis ja nie chce. Ja tak bardzo nie chce, żeby podobali mi się mężczyźni. Ja się boje..
- Wszystko jest dobrze.- mówiłem uspokajająco.- Wszystko się ułoży.
- Derek!- usłyszeliśmy krzyk.
Za rogu budynku wyłoniła się TI. – Spojrzała na nas zaszokowana.- Szukają was… Dyrektor, wszyscy.- mówiła.
Derek otarł zapłakane oczy i westchnął - TI musimy porozmawiać.
Dziewczyna trochę zbladła słysząc to.- Dobrze, ale czy to nie może zaczekać. Chyba macie kłopoty.
- Nie to jest bardzo ważne.
Domyślałem się o co chodzi mojemu bratu. – Ja się zajmę dyrektorem i resztą.- powiedziałem.
Klepnąłem Dereka w ramię chcąc dodać mu otuchy. Chłopak posłał mi słaby uśmiech.
~*~
 Usiadłem na schodach. Chyba to jest jedyna rzecz, za która tęskniłem i za którą będę tęsknić, kiedy wreszcie opuszczę to miejsce. Usłyszałem tupot obcasów. Już wiedziałem, że będą to czerwone szpilki z srebrnymi klamrami, idealnie dopasowane do wielkich klipsów w uszach.
- William, witam.- powiedziała babcia zatrzymując się przede mną.- Masz mi coś do powiedzenia?- spytała unosząc brew.
- Nie.- odpowiedziałem tylko.
Babcia westchnęła w uldze.- I całe szczęście. Twój dyrektor to kompletny idiota.  Nakazał mi przeprowadzić z tobą jakąś głupią wyczerpująca rozmowę o skutkach przemocy. Dziwny typ, a żebyś wiedział co wyprawiał w 1979.- mówiła siadając obok mnie.
Zaśmiałem się cicho. Babcia wyjęła z torby piersiówkę. Wypiła łyk.- Chcesz?- spytał podsuwając ją w moją stronę.
-Sprawdzasz mnie czy jestem grzecznym wnuczkiem, czy pytasz serio?- spytałem zdziwiony.
-Wiesz w dzień jak dziś możemy zapomnieć, że to ja jestem dorosła, a ty masz kuratora.- powiedziała mrugając.
Wziąłem od niej piersiówkę i napiłem się,
-No, no nieźle ciągniesz synu.- stwierdziła z lekkim podziwem i zdziwieniem. – To ma jakieś 70 %. Wiec w sumie już ci wystarczy.- powiedział i zabrała mi alkohol.
Tym razem wyciągnęła papierosa i podpaliła go zapalniczką- Ale tym cię już nie poczęstuje.
- I tak nie już nie pale.- wzruszyłem ramionami.
- I bardzo dobrze. Wiesz, że to jest cholernie drogie i do tego zabija. Życie palacza, płacisz, żeby cię szybciej wykończyło.- mówiła.
Czułem, że chce zająć mnie rozmową. Odciągnąć moje myśli od wszystkiego.
-Louis, ja naprawdę rozumiem. Może na to czasem nie wygląda, ale wiem jak dużo przeszedłeś i jak silny jesteś. To co najgorsze już przeminęło. Uwierz teraz będzie lepiej. Zacznie się układać. Tylko czasem musimy się przemóc i komuś wybaczyć. Jesteś mądrym i wspaniałym chłopakiem. Obiecaj mi, że chociaż spróbujesz pogodzić się z mamą i Derekiem.- powiedziała patrząc na mnie z troską.
- Tylko pod jednym warunkiem.- odpowiedziałem wzdychając.
- Jakim?
- Zaczniesz do mnie w końcu mówić Louis.- powiedziałem uśmiechając się łobuzersko.
~*~
3 miesiące później
- No nie wiem Louis, to nie najlepszy pomysł.
- Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Randki przez internet to nic złego. A ty mamo podchodzisz to tego jakby to była nie wiadomo jaka zbrodnia.- odpowiedziałem rozbawiony.
- Nigdy nie wiadomo na kogo się trafi…- zaczęła wygłaszać swoją niepewność, ale jej przerwałem.
- Dokładnie. Może to będzie jakiś miły facet, która dobrze zarabia i ma takiego fioła na punkcie książek co ty.- mówiłem.
Mama przewróciła oczami.
- Dzięki za podwiezienie.- powiedziałem i ucałowałem ją w policzek.
- Drobiazg, ale wolałabym, żeby się to się nie działo tak często. Średnio zasypiasz do szkoły dwa razy w tygodniu.- patrzyła na mnie karcąco.
Wzruszyłem tylko ramionami i wysiadłem. Mimo tego wszystkiego wybaczyłem mamie. Cieszyłem się, że nasze  relacje stawały się coraz lepsze. Dużo rozmawialiśmy i spędzaliśmy razem sporo czasu. Na razie ciągle mieszkałem z babcią, ale nie chciałem tego zmieniać.
Szedłem spokojnie w stronę szkoły, kiedy nagle  za drzewa wyskoczyła TI.
Patrzyła na mnie przymrużonymi oczami. Oskarżycielsko wskazała na mnie placem – Zrobiłeś biologie?
- Oczywiście, że nie.- odpowiedziałem jakby to była  najbardziej oczywista rzecz na świecie.-Spisze ją od ciebie.
- A niby czemu myślisz, że ci na to pozwolę?- spytała podnosząc brew.
- Ponieważ.- zacząłem przybliżając się do niej. - Cię o to poproszę.
Wyszeptałem uśmiechając się. Złączyłem nasze usta, automatycznie przenosząc ręce na jej talie.
- Niech będzie.- powiedziała miedzy pocałunkami, a ja zaśmiałem się cicho.
Złapałem jej drobną dłoń i razem ruszyliśmy dalej.
- A wiesz tak w ogóle to może byś obejrzał mój samochody.- mówiła, a ja już wiedziałem o co chodzi.
Westchnąłem.- Co się stało tym razem?
- Chyba złapałam gumę.- powiedziała  zawstydzona.
Pokręciłem głową nie wierząc to jakim ta dziewczyna była słabym kierowcą.
- No przecież nie chciałam. Nie moja winna, że ten samochodu jest taki delikatny. – zaczęła się tłumaczyć.
- Ej- usłyszeliśmy nagle.
To Derek i Josh do nas krzyczeli. Szli żywo o czymś dyskutując co chwilę wybuchając śmiechem.
- Co robicie dziś wieczorem?- spytał Josh, kiedy stanęli naprzeciwko nas.
- Oprócz zmieniania opony to nic odpowiedziałem.- opowiedziałem na co TI walnęła mnie łokciem w żebra.
Josh i Derek spojrzeli na siebie zdziwienie nie rozumiejąc o co chodzi, ale postanowili przemilczeć temat.
- Bo wiecie Sam ma jutro urodziny. Wypadałoby coś zorganizować.- wyjaśnił Derek.
- A faktycznie. Masz racje, mogę się tym zająć.- powiedziała ożywiona TI.
- Świetnie. To widzimy się potem.- powiedział Josh ciągnąc Dereka.
- A gdzie się tak spieszycie?- spytała blondynka.
- Nigdzie.- odrzekł  Derek spoglądając wymownie na swojego chłopaka i łapiąc go za rękę.
Wyglądali na takich szczęśliwych.
- Chodź w końcu muszę spisać tą biologie.- powiedziałem  zarzucając rękę na ramiona dziewczyny. TI zaśmiała się perliście i mocniej wtuliła w mój bok.


KAHN

niedziela, 15 września 2013

# 118. Louis | cz.3

Usłyszałem huk tuż nad moim uchem. Wzdrygnąłem się i zdezorientowany zacząłem się rozglądać. Pan Lee stał nade mną trzymając książkę, którą przed chwilą uderzył w ławkę chcąc mnie obudzić. Oczy każdej osoby w klasie z zainteresowaniem przyglądało się całemu zajściu.
-Czy smacznie się panu spało?- spytał unosząc brew.
-Taa całkiem nieźle.- odpowiedziałem, mrugając parę razy, żeby się rozbudzić.
- Oczywiście rozumiem, że cieszy się pan z pańskiego powrotu do szkoły równie mocno co ja. Ale nalegam, żeby wykazał pan chociaż odrobinę szacunku, jeśli pan chcę już tym razem zdać.- mówił sarkastycznie pan Lee.
- Naturalnie proszę pana.- odpowiedziałem uśmiechając się figlarnie.- Rok dopiero się zaczął myślę, że jeszcze będzie miał pan nie jedną okazję, żeby przekonać się jakim pilnym i dobrym uczniem jestem.- powiedziałem na co po całej klasie rozszedł się stłumiony chichot.
- Oby dobry  humor nie opuścił cię podczas rozdawania świadectw. – rzucił jeszcze do mnie nauczyciel po czym wrócił do kontynuowania lekcji.
Tej nocy prawię w ogóle nie zmrużyłem oka. Przez moją głowę przechodziło tysiące myśli na sekundę. Obrazy przewijały się nie dając odpocząć. Nawet nad ranem, kiedy udało mi się wreszcie na trochę usnąć wspomnienia powracały jako koszmary.
Usiadłem na schodach nie zaważając na ludzi dookoła. Przetarłem rękom twarz. Tak bardzo pragnę iść spać.- mamrotałem sam do siebie.
- Słucham?- usłyszałem znajomy głos.
Podniosłem głowę i napotkałem zielone tęczówki. TI oczywiście wyglądała jak zwykle idealnie. Mimo, że była bardzo drobna  i miała delikatne, a wręcz dziecięce rysy twarzy, wyglądała dojrzale. Myślę, że to przez te eleganckie ubrania i szpilki na trzydziesto centymetrowych obcasach.
- Siema- powiedziałem posyłając jej słaby uśmiech.
-Wszystko w porządku Louis?- spytała przekrzywiając głowę z zmartwieniem.
Była tak poukładana i perfekcyjna. Coś w niej było, coś co niezwykle mnie ciekawiło. I coraz bardziej pragnąłem ja trochę popsuć i zobaczyć tą mniej idealną TI…
- Tak. Po prostu trochę się nie wyspałem.- powiedziałem wzruszając ramionami.
- W takim razie tobie bardziej się przyda.- powiedziała podając mi kawę, która trzymała w ręku.
-Dzięki – powiedziałem upijając łyk- Gdzie moje maniery. Masz ochotę się przysiąść?- spytałem uśmiechając się figlarnie.
TI wyglądała na trochę zaskoczoną, ale po chwili namysłu usiadła obok mnie zachowując odpowiednią odległość. Od razu przybliżyłem się sprawiając, że teraz stykaliśmy się kolanami. TI spojrzała na mnie w sposób mówiący, że jestem nie możliwy, i żebym nie przesadzał. Ale widziałem, że kąciki jej ust drżą, a ona powstrzymuje rozbawienie. Nagle poczułem ogarniający mnie smutek i poczucie winny. Derek był jej chłopakiem. Widać było, że jej na nim zależało. Tymczasem on odnajdywał ukojenie w ramionach innego mężczyzny…
Wiedziałem, że to nie moja sprawa. Miałem dużo innych problemów i zmartwień na głowie. Mimo wszystko to ciągle nie chciało mi wyjść z głowy. Nie znałem za dobrze TI ale wiedziałem, że tak niewinna i dobra osoba jak ona niczym nie zasłużyła na to, żeby Derek ją zdradzał.
- Pamiętasz jak mówiłam ci o tym, że chciałabym porozmawiać?- spytała niepewnie.
Pokiwałem głową sącząc kawę.
- No wiesz to może opowiesz mi o tym… Skąd się znacie, albo cokolwiek?
-Skąd się znamy?- spytałem zdziwiony – TI co ci Derek konkretnie powiedział o mnie?
- W tym rzecz, że nic nie powiedział. Tylko, że nie muszę się o ciebie martwić, i że ty to już przeszłość. – powiedziała wzruszając ramionami.
-Ciekawe.- odrzekłem bardziej do siebie niż do niej.- To bardzo długa i poplątana historia. I Derek miał racje co do tego, że nie musisz się martwić. Nie mogę powiedzieć ci niczego więcej. Nawet tego nie powinienem.
Blondynka wpatrywała się we mnie w skupieniu i nagle zmarszczyła brwi. Wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła mojego policzka.
- To chyba pasta do zębów.- powiedziała zdrapując coś z mojego policzka.
- TI.- przerwałem jej łapiąc ją za dłoń. – Posłuchaj mnie. Derek to mój brat.
Dziewczyna na chwilę zamarła. Jej źrenice powiększyły się, a usta lekko otworzyły. Była w zdecydowanie w szoku. Delikatnie gładziłem kciukiem jej dłoń. Jednak postanowiłem ją puścić.- Muszę lecieć.
~*~
- Babciu…- wszedłem do kuchni, kiedy zobaczyłem babcię stojącą do mnie tyłem. Kobieta rozmawiała przez telefon szepcząc, a z kranu tak po prostu leciała woda.
- Nie obwiniam cię.- mówiła, a ktoś bardzo żywiołowo jej odpowiadał.- To nie tak. Po prostu to naprawdę dobry dzieciak on potrzebował tylko trochę wiary.- odrzekła wzdychając. Jej rozmówca znów powiedział co o tym wszystkim sądzi już spokojniej.- Nie płacz. Wszyscy potrzebowaliśmy czasu. Teraz zaczyna się układać. Na pewno ci wybaczy. Nie płacz Gw…- zacięła się, kiedy podszedłem.
Zakręciłem wodę i oparłem się o szafki, krzyżując ręce na piersi.
- Nie płacz, Greg na pewno wyzdrowieje. No dobrze muszę już lecieć. A i lepiej idź z nim jednak do lekarza.- zakończyła rozmowę babcia i posłała mi uśmiech niewiniątka.
Spojrzałem na nią unosząc jedną brew.
- Zrobić ci coś do jedzenia?- spytała niezwykle miło.- Masz ochotę na rosół Williamie?
- Dlaczego z nią rozmawiasz?- spytałem nie owijając w bawełnę.
Babci westchnęła i zapaliła papierosa.- Usiądź.- wskazała na krzesło.
- Postoję.- odrzekłem oschle.
Babci wzruszyła obojętnie i sama zajęła miejsce przy stole.
- Kiedyś będziesz musiał dać jej szanse.- powiedziała, a kiedy nie doczekała się żadnej reakcji z mojej strony ciągnęła dalej.- Ona naprawdę się o ciebie martwi . Zależy jej. Rozumiem, że jest to dla ciebie ciężkie ale już czas, żebyś zachował się jak mężczyzna i się do niej odezwał.
Nagle usłyszałem dźwięk przychodzącej wiadomości.
Od: Sam
Za 15 min zaczynamy trening. Będziesz nie?
Przeczytałem i dopiero wtedy sobie o wszystkim przypomniałem. W sumie lubiłem to kiedyś. No właśnie kiedyś.  Teraz trochę się pozmieniało. No ale cóż jeśli, kiedyś podobało mi się bieganie za piłką to dlaczego teraz nie miałaby wrócić do trenowania piłki nożnej.
- Muszę lecieć.- powiedziałem.- A i myślisz się mówiąc, że  jej zależy. Tylko ty się o mnie martwisz. Jej nie było przez te lata, kiedy najbardziej jej potrzebowałem. Wtedy ją nie obchodziłem nawet jeśli się to teraz zmieniło to ona mnie teraz nie obchodzi. I nie odkręcaj tak na darmo wody, żeby zagłuszyć swoje sekretne rozmowy. Przyjdą wysokie rachunki. - powiedziałem i nie czekając na reakcje babci wyszedłem.
~*~
- O jesteś- powiedział Sam uśmiechając się wesoło.- Szczerze byłem pewien, że jednak nie przyjdziesz.
Sam naprawdę strasznie przypominał mi Toma. Był jego młodszą i spokojniejsza wersją.
„Otworzyłem po cichu drzwi i wślizgnąłem się do domu. – Gdzie byłeś?- usłyszałem jego szorstki głos. – U kolegi, uczyliśmy się.- odrzekłem szeptem nie chcąc nikogo obudzić. Zmierzył mnie wzrokiem mówiącym, że doskonale wie, że kłamię. – Uczyliście się tak?- spytał podchodząc bliżej mnie.- To czemu kurwa czuje fajki.- wysyczał popychając mnie na drzwi.- Co jest z tobą nie tak? Z kim byłeś? – mówił głosem ociekającym nienawiścią. – Gadaj!- krzyknął i zacisnął ręce na mojej szyi.- Przestań.- wykrztusiłem czując, że nie mogę złapać oddechu. ~ Wcześniej zaczynałem już zastanawiać się czy to możliwe, że zacznie się układać.. Znacie to uczucie, kiedy uświadamiacie sobie, że może wasze życie nie jest jednak tak złe jak myśleliście. Spotkałem dziś gościa. Zauważył mnie siedzącego na schodach z kapturem naciągniętym na głowę. Usiadł koło mnie i ściągnął mi kaptur z nad czoła. Nadal nie uniosłem wzroku. Chłopak przez chwilę przyglądał się mojej posiniaczonej twarzy nic nie mówiąc. W końcu narzucił kaptur z powrotem na moją głowę i uśmiechnął się do mnie.- Chodź ze mną kolego.~ Odepchnąłem go mocno.- Nie twoja sprawa gdzie byłem i co robiłem. Odpieprz się wreszcie ode mnie.- krzyknąłem. On przyglądał się  mi zaskoczony. Ale nie trwało to zbyt długo nagle w jego oczach znów zauważyłem nienawiść i wściekłość. Nigdy więcej nie zamierzałem się dać mu uderzyć. Sam nigdy bym nie zrobiłbym mu krzywdy. Po prostu bym nie mógł, mimo, że zasługiwał. Ale nie zamierzałem się dalej dać poniżać.”
- Co ty tu robisz?- usłyszałem głos Dereka.
Powoli odwróciłem się do niego uśmiechając się łobuzersko. Chłopak wpatrywał się we mnie uparcie próbując opanować emocje. Cała drużyna  przyglądała nam się z zaciekawieniem.
- Ja pomyślałem o tym, żeby wpadł.- powiedział zmieszany Sam.- Wiesz był dobry. Przyda  nam się.
- To trzeba było nie myśleć.- warknął Derek na Sama.- To ja jestem kapitanem i ja będę decydował kto nam się przyda, a kto ma spieprzać.
- Wiesz dobrze, że mam tu prawo być tak samo jak ty.- powiedziałem powoli stając miedzy Samem, a Derekiem.- Kapitanie. O ile pamiętam to ja ostatnio nim byłem.
- Ale już nie jesteś. Odszedłeś.- powiedział mrużąc oczy ze złością.
- A teraz wróciłem.- odrzekłem wzruszając ramionami.
- I co z tego. Myślisz, że twój nagły powrót wszystko naprawi. Otóż mylisz się Louis.- mówił Sam.
Westchnąłem.- Myślę, że nie mówimy już o drużynie.
- Ja mówię o wszystkim. Zostawiłeś nas. Byłeś zwykłym tchórzem i po prostu postanowiłeś wszystko olać. A ja zostałem z tym i patrzyłem jak wszystko po kolei zaczyna się rozpadać. A ty tymczasem dobrze się bawiłeś. Żałuje, że wróciłeś. Powinieneś tam zgnić.- wyrzucił wszystko co go bolało.
Przez chwilę nie wiedziałem co powiedzieć. Wpatrywałem się w Dereka chcąca się upewnić czy naprawdę tak myśli. Ale to była prawda. On mnie o wszystko obwiniał.
- Ty nic nie rozumiesz. Nie będę się przed tobą tłumaczyć.- powiedziałem i odwróciłem się idąc w innym kierunku.
- Tak Louis zrób to w czym jesteś najlepszy. Po prostu odejdź. I trzymaj się z daleka od mojego życia. I z daleka od TI.- krzyknął.
Słysząc to momentalnie się zatrzymałem. Poczułem jak złość zalewa moje ciało. Ciepło rozeszło się do każdej mojej koniczyny, powodując wypieki na policzkach i uwalniając adrenalinę. Spojrzałem na Dereka i zaciśniętymi pięściami podszedłem do niego tak blisko, że dzieliły nas tylko centymetry.
- Niby czemu mam się trzymać z daleka. Nikt nie jest w stanie jej bardziej zranić niż ty. Jak śmiesz ją zdradzać. Nie zamierzam odchodzić. Ona będzie mnie potrzebować w chwili, kiedy się dowie co zrobiłeś idioto. A ja osobiście jej o wszystkim powiem.- wysyczałem tak, że tylko Derek mnie słyszał.
Kiedy dotarło do niego znaczenie moich słów zacisnął pięści, a ja już wiedziałem co się teraz stanie.
Derek rzucił się na mnie przewracając nas obydwoje. Wymierzył cios w moje żebra, a potem w twarz.- Kim ty jesteś, żeby mnie oceniać.- wrzeszczał dalej używając mnie jako swojego worka treningowego. Niestety Derek urósł i miał o wiele więcej siły niż kiedyś więc opanowanie go nie było takie łatwe. Wreszcie udało mi się przewrócić nas tak, że to teraz ja byłem na  nim. Nie wahając się uderzyłem go w policzek chcąc go uspokoić ale to go jedynie jeszcze bardziej rozwścieczyło. Derek zawzięcie walczył.  Kiedy udało mi się uniemożliwienie mu żadnego ruchu po przez siedzenie na jego plecach i przytrzymanie  jego rąk z tyłu obydwoje byliśmy bardzo pobijani. Pod moim okiem widniało wielkie limo, zaś z nosa Derek ciekły stróżki krwi. Nagle reszta chłopaków odseparowała nas od siebie. Jeden z umięśnionych murzynów wraz z Samem przytrzymywali mnie przez chwilę, ale szybko strząchnąłem ich ręce dając do zrozumienia, że już nic nie chcę zrobić. Natomiast Derek wciąż się rzucał i próbował wyrwać. To wyglądało jakby za wszelką cenę chciał mnie zabić, albo chociaż wyrządzić jak największą ilość bólu. Czwórka gości nie dawała rady go utrzymać. Cały czas krzyczał, aby go puścili dorzucając wiązki przekleństw i dysząc niespokojnie.
- I kto tu jest do niego podobny.- powiedziałem sam do siebie.

…. Ale nie zamierzałem się dalej dać poniżać. Stałem przygotowany na jego ciosy, które miałem zamiar odeprzeć. – Co ty się dzieje?- usłyszeliśmy nagle delikatny, zaspany głos. Pierwszą moja myślą było, że ona zrozumie, że wreszcie zrozumie. Marzyłem, żeby w końcu wszystko zobaczyła i zrozumiała. Odkryła jakim on jest potworem. – Nic kotku, Wracaj do łóżka, ja to załatwię.- powiedział do niej uśmiechając się czule. Ona przelotnie zerknęła na mnie. Nigdy nie zrozumiem jak mogła tego nie zobaczyć. Tej złość, smutku i tak wielkiego pragnienia pomocy malującego się na mojej twarzy. Ale ona po prostu ziewnęła przeciągle i rzekła.- Dobrze, ale bądźcie ciszej i szybko kładźcie się spać.- po czym tak po prostu wróciła do pokoju. Jak mogła nie widzieć jak bardzo ją wtedy potrzebowałem. Nie mogła, ona po prostu nie chciała widzieć.- Oczywiście Gwen.- powiedział głosem przepełnionym słodyczą. Wtedy uświadomiłem sobie, że jestem w tym wszystkim sam i zawsze będę. To się nigdy nie zmieni. Otworzyłem drzwi i zacząłem zbiegać po schodach na dół.- A ty dokąd? Jeszcze z tobą nie skończyłem-słyszałem go, ale postanowiłem zignorować. Zacząłem poszukiwać odpowiedniego numeru- Hej Tom, tu Louis…

KAHN

poniedziałek, 9 września 2013

# 117. Zayn.


          Leżałem spokojnie bez ruchu, starając się nawet nie oddychać zbyt głęboko by cię nie obudzić. Mrużąc oczy w ciemności, wpatrywałem się w twoją twarz ozdobioną przez rozanielony uśmiech i długie, czarne rzęsy miękko opadające na policzki. Twoja głowa lekko spoczywała na mojej klatce piersiowej, w czasie, gdy prawa dłoń odnalazła swoje miejsce na sercu. Twoje krótkie blond włosy delikatnie łaskotały moją szyję i skórę odsłoniętego ramienia. Co jakiś czas mruczałaś coś niezrozumiale pod nosem, mocniej wtulając się w materiał mojej białej koszulki. Czułem twoje ciepło, miarowy oddech i równomierne bicie serca. Moje ramie przełożone było przez twoje i wzdłuż pleców ciągnęło się aż do twojego biodra, na którym spoczywała moja dłoń. Trzymając w ramionach cały mój świat nie powinienem był wątpić w to czy rzeczywiście jestem szczęśliwy. A mimo to właśnie takie myśli przewijały się przez moją głowę.
          Już w dniu w którym cię poznałem nie miałem wątpliwości co do tego, że uczucie jakim cię darzę to właśnie miłość. Nie ma chyba gorszego uczucia niż to, gdy kogoś kochasz, a mimo to wszystko idzie na marne. Chciałem spędzać z tobą każdą wolną chwilę. Chciałem zasypiać i budzić się przy tobie. Chciałem by twój piękny głos i zaraźliwy śmiech wypełniały każdą minutę mojego życia. Jednak, gdy dostajesz to czego chcesz, a nie to czego potrzebujesz, nie zawsze wszystko układa się po twojej myśli. Wtedy tkwisz we wstecznym biegu, a zmęczenie nie pozwala ci zasnąć mimo iż powinno dać odwrotny skutek. Miałaś tak kiedyś? Jeśli tak - jest nas dwoje.
          Niegdyś uwielbiałem czuć twój gładki policzek na mojej klatce piersiowej i ramiona oplecione wokół mojej talii. Teraz jednak czuję się jakbym się dusił. Rozpaczliwie staram się złapać oddech i tchnąć go w naszą miłość, lecz chcieć nie zawsze znaczy móc. Co się z nami stało? Nie wiem. Dlaczego nie jest tak jak dawniej? Nie mam pojęcia. To twoja, moja czy obustronna wina? Chciałbym wiedzieć, lecz tak jak już wspomniałem - chcieć nie zawsze znaczy móc.
          Ledwo udało mi się powstrzymać ciężkie westchnienie. Najdelikatniej jak potrafiłem wyślizgnąłem się z twojego uścisku, mając nadzieję iż udało mi się nie zakłócić twego snu. Chwilę stałem przy krawędzi łóżka obserwując jak spokojnie leżysz, otulona kołdrą, a kąciki twoich ust unoszą się w lekkim, błogim uśmiechu. Mając pewność, że nadal znajdujesz się w krainie Morfeusza, po cichu, niemalże skradając się na palcach przemierzyłem sypialnię, zatrzymując się na wprost dwudrzwiowej, drewnianej szafy. Delikatnie otworzyłem ją modląc się, aby zawiasy były naoliwione. Gdy drzwi nie wydały ani jednego, najcichszego skrzypnięcia, odetchnąłem z ulgą po czym otworzyłem je trochę szerzej. Ze środka wyciągnąłem ciemne jeansy i szarą bluzę, które szybko wciągnąłem na siebie. Z dna szafy sięgnąłem dużą, czarną torbę, do której począłem wrzucać swoje ubrania. Po cichu udałem się też do łazienki, skąd wziąłem resztę swoich rzeczy.
          Gotowy do wyjścia, z torbą przewieszoną przez ramię podszedłem do łóżka. Z półki nocnej wyjąłem długopis i kawałek kartki, na której szybkim i niedbałym pismem nabazgrałem jedno słowo. "Przepraszam". Następnie pochyliłem się nad tobą składając czuły pocałunek na twoim czole. Wtedy dostrzegłem pojedynczą łzę spływającą wzdłuż twojego policzka. Należała ona jednak do mnie. Biorąc się w garść, wziąłem głęboki wdech po czym wyszedłem z sypialni rzucając ostatnie tęskne spojrzenie w twoim kierunku. "Tak będzie lepiej" - pomyślałem zamykając drzwi.
           Natychmiast wybiegłem z kamienicy, ruszając przed siebie. Nie obchodziło mnie dokąd właściwie dążę. Nie miałem żadnego miejsca do którego mógłbym pójść, jednak nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Przemierzając Londyn w środku nocy, spodziewałem się podejrzanych typów czyhających na mój najnowszy model iPhona, jednak ulice były opustoszałe, a na chodnikach nie było żywej duszy. Zewsząd otaczała mnie jednocześnie kojąca i przytłaczająca cisza.
           Nim się obejrzałem znalazłem się w nieznacznie oświetlonym tunelu. Wtedy po raz pierwszy tej nocy minął mnie jakiś samochód. Jednak tak szybko jak się pojawił, zniknął w otchłani ciemności wyjeżdżając z tunelu. I tak oto znów zostałem sam. Ale czy nie tego właśnie chciałem? Jeśli tak, to czemu nadal czułem tę niewyobrażalną pustkę? No tak. Jak zwykle starałem się jak mogłem, a mimo to nie odnosiłem sukcesu. Znów dostałem to czego chciałem, nie to co było mi potrzebne. Zaczynałem się w tym powoli gubić. Niczego już nie byłem pewien. Co właściwie czułem? Czemu się poddałem? Dlaczego akurat dziś odważyłem się odejść? I czy był to przejaw odwagi czy wręcz przeciwnie zwykłego tchórzostwa? A jeśli tak, to czego się bałem? Przecież nie raz już bywało gorzej - pomyślałem, po czym przed moimi oczami pojawiło się wspomnienie sprzed kilku miesięcy, przewijające się niczym film.


           -Daj mi spokój! - Wrzasnęłaś jednocześnie wściekła i zrezygnowana, zatrzaskując się w łazience.
-[T.I]! Otwórz te cholerne drzwi! - Krzyczałem szarpiąc za klamkę.
-Nie słyszałeś co powiedziałam? Daj. Mi. Spokój. - Powtórzyłaś dobitnie.
-Nie odejdę stąd dopóki nie otworzysz drzwi! - Oznajmiłem, na tyle głośno byś mogła mnie usłyszeć.
-To trochę sobie tu posiedzisz, Malik! - Odparłaś, a ton twojego głosu przepełniony był gniewem.
-Prędzej czy później będziesz musiała stamtąd wyjść! - Warknąłem wymierzając mocne kopnięcie w drewniane drzwi, pokryte białą farbą.
-Żebyś się nie zdziwił! - Krzyknęłaś odpowiadając mi mocnym uderzeniem drzwi.
-[T.I], proszę cię. - Westchnąłem starając się trzymać nerwy na wodzy.
-Powiem to po raz trzeci i ostatni. Daj mi spokój. - Wycedziłaś przez zaciśnięte zęby.
-[T.I], porozmawiaj ze mną. - Poprosiłem łagodnym tonem głosu.
-A co właśnie robimy?! - Krzyknęłaś, jednak twój głos załamał się w połowie.
-Wrzeszczymy na siebie przez drzwi. Nie chcę, żeby tak to wyglądało. - Westchnąłem zrezygnowany, przeczesując włosy dłońmi.
-Sam zacząłeś... - Usłyszałem twój zmęczony ton.
-Wiesz, że to nie prawda... - Odparłem przykładając dłoń do drzwi żałując, że nie posiadam naprzyrodzonej mocy, która pozwoliłaby mi przez nie przeniknąć.
-Tak wiem. To moja wina. Przepraszam. - Niemalże wyszeptałaś.
-[T.I], nie szukaj winnych. Po prostu wyjdź i ze mną porozmawiaj. - Prosiłem.
           Nagle usłyszałem chrzęst przekręcanego zamka. Odsunąłem się od drzwi, stawiając jeden krok w tył, a już po chwili uchyliły się one ukazując twoje zaczerwienione oczy i mokre od łez policzki.
-Przepraszam. - Wymruczałem wprost w twoje włosy, składając na czubku twej głowy czułe pocałunki. Ramionami obejmowałem cię w talii jedną ręką uspokajająco gładząc po plecach.
-Nie masz za co przepraszać. To nic wielkiego.. - Wykrztusiłaś po chwili, ocierając łzy.
-[T.I]... - Zacząłem niepewnie. - Co się z nami stało? Czemu jest między nami tak źle? Dlaczego kłócimy się o takie głupoty? - Wyrzuciłem z siebie to co leżało mi na sercu, jednak zamiast ulgi poczułem się jeszcze gorzej.
-Sama chciałabym wiedzieć, Zayn.. - Westchnęłaś, mocniej wtulając się w materiał mojej bluzy.
-Kocham cię. - Wyznałem, nadal nie rozluźniając uścisku.
-Ja ciebie też, ale obawiam się, że czasem sama miłość nie wystarczy... - Powiedziałaś półszeptem.
-[T.I], jesteś szczęśliwa? - Spytałem prosto z mostu, jednak wewnątrz niemalże umierałem ze strachu myśląc o tym co mógłbym usłyszeć od ciebie w odpowiedzi.
-Szczęście to bardzo szerokie pojęcie, Zayn... - Gdy słowa te opuściły twoje usta, dosłownie zadrżałem z niepokoju. - Ale mam cię przy sobie. Tego właśnie chcę i potrzebuję. 
-Naprawię to wszystko, [T.I]. Obiecuję. - Wyszeptałem przełykając łzy, cisnące mi się do oczu.

           Nagle zatrzymałem się w pół kroku, stając pośrodku chodnika. Powiedziałem, że to wszystko naprawię. Obiecałem ci to. Teraz widać ile warte są moje obietnice. Jednak uświadomiłem sobie, że dopóki nie spróbuję ich wypełnić, nie przekonam się ile sam jestem wart. W czasie, gdy cały świat sypał mi się na głowę i nie wiedziałem jak mógłbym temu zapobiec, pewny mogłem być tylko jednego. Byłem zbyt zakochany by odpuścić. Nikt nigdy nie byłby w stanie zastąpić mi [T.I], więc jak mógłbym ją stracić? Dziś poddałem się po raz pierwszy, ale również ostatni. Postanowiłem uczyć się na własnych błędach.
           Odwracając się na pięcie rzuciłem się z powrotem w stronę domu. Biegłem ile sił w nogach. Chciałem wrócić jak najszybciej. Dopóki jeszcze nie było za późno. Mijałem te same ulice co wcześniej, a typy spod ciemnej gwiazdy (wiedziałem, że prędzej czy później takich spotkam) siedziały na przystanku autobusowym wytykając palcami i wyśmiewając się z "araba o tyczkowatych nogach, który właśnie spieprzył oknem z domu mamusi, żeby wprowadzić się do swojego chłoptasia". Nie miałem jednak czasu na takie głupoty. W tamtym momencie liczyłaś się dla mnie tylko i wyłącznie ty.
           W pośpiechu pokonałem schodami drogę na trzecie piętro gdzie mieściło się nasze mieszkanie. Po cichu otworzyłem drzwi, po czym wszedłem do środka, zamykając je bezszelestnie. Po drodze do sypialni ściągnąłem z siebie spodnie i bluzę, które następnie wraz z torbą wrzuciłem z powrotem na dno szafy. Na palcach podszedłem do szafki nocnej skąd wziąłem nieduży skrawek papieru, zgniatając go w dłoni i wrzucając do szuflady. Po chwili delikatnie usiadłem na materacu, który ugiął się pod moim ciężarem, co nie umknęło twojej uwadze.
-Zayn? - Wymruczałaś zaspanym głosem, nawet nie uchylając powiek.
-Tak? - Spytałem półszeptem obejmując cię ramieniem.
-Gdzie byłeś? - Wtuliłaś się w moją klatkę piersiową.
-Nigdzie, kochanie. Śpij już. - Powiedziałem głaszcząc cię po głowie.
-Mhmm. - Mruknęłaś.
-[T.I]? - Po chwili przerwałem ciszę.
-Tak?
-Kocham cię. - Wyznałem całując czubek twojej głowy.
-Ja ciebie też. - Odparłaś, zaciskając pięść na materiale mojej koszulki.
-Jesteś szczęśliwa? - Spytałem.
-Tak, jestem. A ty? - Usłyszałem twój miękki głos.
-Tylko, gdy jesteś obok mnie. - Wyznałem zgodnie z prawdą.


LOLA

czwartek, 5 września 2013

# 116. Louis | cz.2

Druga część Lou mam nadzieję, że Wam się spodoba c: Chciałybyśmy też strasznieee podziękować za ponad milion wejść :D To naprawdę wiele dla nas znaczy. Kiedy zakładałyśmy tego bloga nawet nie marzyło nam się, że tyle osób będzie czytać nasze imaginy. 
Jeszcze raz dzięki i cieszymy się, że jesteście z nami xx _____________________________________________________________________

- Wstawaj! Williamie masz dziesięć sekund, żeby ruszyć swój tyłek.- krzyczała babcia.
- Już, już wstaje.- jęczałem w poduszkę.
Babci ściągnęła ze mnie kołdrę – Louisie, Williamie Tomlinsonie liczę do trzech. Raz…- zaczęła  babcia.
- Dobrze, dobrze już wstaje- powiedziałem podnosząc się z łóżka.
- No ja myślę. A teraz szybko ogarnij tą szopę na głowię i załóż coś co zasłoni te bazgroły na ciele.- powiedziała babcia uderzając mnie poduszką w głowę, abym się pospieszył.
Ta kobieta była nie możliwa. Cały czas mnie bawiło, kiedy nazywała moje tatuaże bazgrołami, kiedy sama miała parę na ręce. W ciągu piętnastu minut udało mi się wyszykować. Oczywiście niczego nie postanowiłem zasłaniać, a wręcz eksponowałem moje dziary, żeby zrobić na przekór babci. Nienawidziłem, kiedy ktoś mnie budził…
„Wstawaj już! Potrzebuje być sam- krzyknął wyszarpując mnie z łóżka.- Co? Nie, nigdzie nie idę. Jestem chory.- odpowiedziałem odpychając jego ręce.-Powiedziałem, że masz wypierdalać.- wysyczał, przez zaciśnięte zęby podchodząc do mnie bliżej. Przez chwilę mierzyliśmy się nienawistnymi spojrzeniami. – Dobra- powiedziałem. Wyszedłem z mieszkania trzaskając drzwiami. Na klatce minąłem się z jakimiś mężczyznami. Uśmiechali się cwaniacko i zmierzyli mnie wzrokiem. Weszli prosto do mojego domu. Nie myśląc nad tym dłużej wybiegłem szybko na dwór. To był pierwszy raz, kiedy w jakikolwiek sposób się mu postawiłem”
Powoli wszedłem do budynku szkoły. Szedłem opustoszałym korytarzem, gdzie słychać było tylko odgłos moich kroków i szmery dobiegające z klas. I tak byłem spóźniony, wiec co za różnica, czy dotrę teraz czy trochę później-pomyślałem. Włóczyłem się po szkolę bez żadnego celu. Nagle dotarłem do szafki 210.
„Louis- usłyszałem jak mnie woła. Wstałem ze spuszczoną głową. Wiedziałem, że to co zrobiłem było głupie. Wiedziałem, że mama będzie mną zawiedziona.- Zostałem wezwany do szkoły przez twojego dyrektora. Masz mi coś do powiedzenia?-spytał, a ja nadal nie byłem w stanie spojrzeć mu w oczy.- Louis, spójrz na mnie.- powiedział na co ja powoli podniosłem głowę. Niczego się nie spodziewając nagle poczułem okropny ból, który przeszył  połowę mojej twarzy. Zatoczyłem się do tyłu upadając na podłogę. On szybko uniósł mnie do góry i zaczął ciągnąc za róg. Pchnął mnie na szafkę 210.- Wiedziałem, że tak będzie. W końcu pokarzesz jaki jesteś naprawdę – mówił, a po moich policzkach spływały łzy zarówno od szoku i bólu. To był pierwszy raz, kiedy mnie uderzył”
W końcu postanowiłem udać do klasy, gdzie właśnie odbywała się moja pierwsza lekcja. Pan Lee nigdy za bardzo za mną nie przepadał oczywiście ze wzajemnością,  no ale cóż na razie nie ma co przeginać. Zacząłem wspinać się schodami na górę i pierwsze co zobaczyłem była drabina. Stała na niej dziewczyna. A tą dziewczyną była TI. Uśmiechnąłem się rozbawiony. Blondynka próbowała dosięgnąć do doniczki, ale nie dawała rady nawet na drabinie. Było to niezwykle urocze.
- Chyba jesteś za malutka.- powiedziałem,  opierając się o ścianę obok drabiny.
Dziewczyna pisnęła chicho, kiedy mnie usłyszała. Musiała mnie wcześniej nie widzieć.
- To ty Louis..- powiedziała krzycząc ostatni wyraz.
Jej noga obsunęła się z szczebelka w skutek czego TI straciła równowagę. W odpowiedniej chwili zareagowałem łapiąc ją. TI patrzyła na mnie swoimi i tak dużymi oczami, które w tej chwili powiększyły się do nienaturalnie, ogromnych rozmiarów. Uśmiechnąłem się łobuzersko nie mając zamiaru jej za szybko wypuścić. TI otworzyła usta, żeby coś powiedzieć ale szybko je zamknęła.
- Dzięki Louis- powiedziała powoli wychodząc z szoku. – Możesz mnie już postawić.
- Jak sobie życzysz.- odrzekłem.
Postawiłem najpierw jej nogi, a potem powoli zacząłem zsuwać ręce z jej tali. Blondynka wpatrywała się we mnie jak zaczarowana, a ja praktycznie czułem jak bije jej serce. Nagle jakby się otrząsnęła i odeszła prę kroków w tył.- Dlaczego nie jesteś na lekcjach?- spytała
- Małe spóźnionko pani przewodnicząca.- powiedziałem wzruszając ramionami i uśmiechając się głupkowato.
- Idź już na lekcje Louis.- powiedziała patrząc na mnie surowym wzrokiem.
- Oczywiście.- odrzekłem i odwróciłem się na pięcie.
- Louis?- usłyszałem jeszcze niepewny głos TI.
Spojrzałem na nią pytająco.
- Nie wiem jeszcze kim jesteś i nie wiem o co chodzi między tobą, a Derekiem. I najgorsze jest to, że on nie chce mi nic powiedzieć. Ja… ja naprawdę się martwię.  Ostatnio zachowuje się strasznie dziwnie. Więc pomyślałam, że może ty byś mi coś wyjaśnił. Może powinniśmy się spotkać?- mówiła lekko skrepowana.
- Może.- powiedziałem.
~*~
Wreszcie usłyszałem długo oczekiwany i upragniony dźwięk dzwonka. Naprawdę nie wiem jak udało mi się wytrwać na ostatniej lekcji-historii. Mało tego, że nauczycielka miała co najmniej jakieś sto pięćdziesiąt lat to jeszcze należała do tych nauczycieli , którzy naprawdę dużo wymagali, a nie uczyli. Tak naprawdę nie pamiętam , kiedy ostatni raz byłem na historii. Chyba właśnie to była moja pierwsza lekcja z której się zerwałem… Naprawdę nie rozumiałem po co uczymy się  o czymś co było tak dawno temu. Nie za bardzo obchodzi mnie jak mieszkały jakieś dzikusy z przed miliona lat, ani jak jakiś król rządził swoim państwem. Jeśli był mądrym człowiekiem i mu się poszczęściło i podbił połowę sąsiednich państw to dobrze. Jeśli spieprzył i ktoś najechał na jego ziemie, zabijając połowę mieszkańców to i tak nie już nie ważne.  Było minęło. Po co to roztrząsać i tak już za późno, żeby coś zrobić. Lepiej zając się tym co dzieje się teraz.
- Cześć. Jestem Sam.- moje rozmyślania nagle przerwał jakiś chłopak.- Ty Louis tak?
- Tak. Skąd wiesz?- spytałem.
- Jestem bratem Toma. - powiedział uśmiechając się nieśmiało.
Już pamiętałem. Tom często zabierał ze sobą młodego. Louis zapamiętał go jako małego, nieporadnego grubaska, który przyciągał nieszczęścia. A teraz stał przed nim szczupły chłopak, o niezwykle uroczym uśmiechu. Był bardzo podobny do Toma.
- Młody. Zmieniłeś się. Co tam u Toma?- spytałem uśmiechając się do chłopaka przyjacielsko.
- Wyjechał. Musiał, po tym jak ty odszedłeś miał trochę problemów i po prostu odszedł.- powiedział Sam wzruszając ramionami. Widać było, że był to dla niego ciężki temat, a cała sytuacja go bardzo smuciła. Musiał tęsknić za Tomem. Zawsze podziwiałem łączącą ich więź, byli bardzo blisko.- Dziwnie cię tu widzieć Louis wiesz. Zawsze byłeś jednym z tych starszych. Zresztą sam wiesz.
- Uwierz, dla mnie też jest to na maksa dziwne. Utknąłem tu z gówniarzami, których nie znam. – mówiłem.
- No tak. Wiesz w ogóle są z tego co pamiętam byłeś całkiem niezły w nogę. Drużynie przydałby się ktoś taki jak ty. Wpadnij jutro na trening.- powiedział Sam.
- Całkiem niezły? Byłem i jestem najlepszy.- powiedziałem dumnie.- Przyjdę.
~*~
-William-usłyszałem wołanie babci.
-Tak?- spytałem.
- Przyjdź do mnie.- wzdychając wyszedłem ze swojego pokoju i udałem się do kuchni skąd dochodził głos kobiety.
-Uczę się co się stało?- spytałem.
Babci wybuchła śmiechem- Uczysz się? Błagam prędzej zostałabym striptizerką w klubie dla lesbijek niż ty byś się wziął za naukę.- powiedziała.
Babcia Agnes siedziała przy niewielkim okrągłym stole, paląc swojego papierosa i popijając wino z szklanego kieliszka.
- Pomyślałam, że sokoro i tak nic nie robisz to spożytkujesz swój czas jakoś bardziej pożytecznie i pójdziesz do sklepu na małe zakupy.- powiedziała tajemniczo.
- Oczywiście rozumiem, że skończyły ci się szlugi. Swoją drogą palisz jak smok. Z całym szacunkiem nie spotkałem jeszcze osobę, która tyle jara.- powiedziałem uśmiechając się.
- Nie przesadzaj. Jestem pewna, że w porównaniu z twoimi wcześniejszymi znajomymi naprawdę to jest nic.- powiedziała wypijając resztkę czerwonego płynu.- A tym razem skoczył byś dla mnie po wino. Tylko nie waż się kupować białego.
Pokręciłem głową z rozbawieniem. Babcia była osobą, która nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.
Dochodziła północ. Miasto zaczynało tętnić życiem. Szczególnie, że był dziś piątek. Dziewczyny w spódniczkach lub krótkich szortach, które ledwo zasłaniały  im tyłki, mijały mnie chichocząc i uśmiechając się znacząco. Mocno już wstawieni kolesie zaczepiali każdego po kolei licząc, że coś zacznie się dziać i rozpoczną jakąś bójkę. Dawne wspomnienia powróciły. Wiedziałem jak to jest. Zatrzymałem się przed klubem, w którym kiedyś bywałem niemal codziennie. Tęskniłem za tym zapachem. Tytoniu i alkoholu wymieszanego z zapachem ludzkich ciał. To wszystko uwalniało niesamowitą adrenalinę. Uczucie, że jesteś w stanie zrobić wszystko, że jesteś niepokonany i nikt cię nie zatrzyma.
- Nie…- powiedziałem cicho sam do siebie.
Musiałem wracać do domu. Nie mogłem tym razem nawalić. Postanowiłem pójść skrótem, którym nikt nie chadzał. Włożyłem ręce do kieszeni i szedłem pogwizdując cicho tylko mi znaną melodię. Naglę zauważyłem stare, czerwone BMW. Od razu zacząłem się zastanawiać czy to te szczególne BMW z niedziałającym zawieszeniem…
 Podszedłem trochę bliżej idąc tak, żeby kierowca mnie nie zauważył. Ale nie miałem co się martwić i tak by nie zwrócił na mnie uwagi. Był skupiony i tak tylko na jednej rzeczy. A raczej na jednym chłopaku. Derek był zajęty całowaniem się z jakimś chłopakiem.


...W końcu pokarzesz jaki jesteś naprawdę – mówił, a po moich policzkach spływały łzy zarówno od szoku i bólu.- Gwen może mówić, że jesteś dobrym chłopcem tak samo jak Derek ale wiem jaki jesteś. Kolejna czarna, owca w rodzinie. Po tatusiu.- wysyczał plując mi na twarz i po raz kolejny zadał cios…

KAHN

poniedziałek, 2 września 2013

# 115. Louis | cz.1

Imagin z  Louisem inspirowany pomysłem Eweliny c: __________________________________________________

- Twój pierwszy dzień Williamie.- powiedziała babcia zaciągając się papierosem.
- Można powiedzieć, że pierwszy od jakiegoś czasu.- poprawiłem.
- W każdym razie nie spieprz tego.- podsumowała babcia gasząc niedopałek.
- Oczywiście.- odrzekłem uśmiechając się do siebie.
Wyszedłem zamykając za sobą drzwi, wsiadłem do samochodu i ruszyłem z piskiem opon. Babcia Agnes była jedyną osobą na świecie, na której mi zależało. Była nieźle pokręconą staruszką, która jako jedyna się mną interesowała. I wiedziałem, że niczym sobie nie zasłużyłem na jej dobro. Ale i tak niesamowicie mnie denerwowało, kiedy zwracał się do mnie moim drugim imieniem…
 Po dwudziestu minutach jazdy dotarłem pod szkołę. Westchnąłem patrząc na jej gmach. Nic się nie zmieniło. Wysiadłem z samochodu i ruszyłem ku wejściu. No cóż jak na razie nie zauważyłem, żadnej znajomej twarzy. Wszyscy przyglądali mi się z zaciekawieniem. Dziewczyny gapiły się na mnie szepcząc coś koleżankom na ucho, a każda którą obdarzyłem spojrzeniem rumieniła się zawstydzona. Uśmiechnąłem się rozbawiony całą tą sytuacją.
Dziwne, że dostałem ta samą szafkę co ostatnio- pomyślałem wkładając do niej stos książek. Zatrzasnąłem drzwiczki i nagle jak spod ziemi wyskoczyła mi jakaś dziewczyna. Nie zaraz nie jakaś dziewczyna. Była to niewysoka blondynka, o największych zielonych oczach jakie kiedykolwiek widziałem. Długie rzęsy rzucały cienie na jej zaróżowione policzki. Była ubrana bardzo elegancko i dziewczęco. Jej blond włosy skręcały się lekko na końcach.
 - Witaj. Jestem TI, przewodnicząca szkoły. Zostałam poinformowana, że zawitał dziś do nas nowy uczeń. Miło mi cię poznać. Chętnie oprowadzę cię po szkolę, zapoznam z uczniami, odpowiem na wszystkie pytania. Rozumiem, że pierwszy dzień musi być bardzo stresujący- mówiła jak nakręcona cały czas się uśmiechając.
- Nie do końca.- powiedziałem, po czym ruszyłem przed siebie.
- Jak to, nie do końca?- spytała TI.
- Nie do końca jestem nowy.- odpowiedziałem. – A tak w ogóle to dużo mówisz TI.- dorzuciłem odwracając się do niej i przez chwilę idąc tyłem.
~*~
- Pan Tomlinson, nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek pana spotkam.- powiedział pan Clark.
„Stoczysz się, obiecuje ci to. Prędzej czy później będziesz nikim. Nie patrz tak na mnie. To nieuniknione. Masz to w pieprzonych genach. Każdego z nas czeka ten sam los. Szczególnie ciebie jesteś zbyt podobny do…- krzyczał i potrząsał mną, patrząc na mnie z nienawiścią póki nie usłyszał, że ktoś idzie. – Dzień dobry – powiedział uśmiechnięty pan Clark, szkolny woźny i nasz sąsiad. Mężczyzna nie zdawał sobie sprawy, że właśnie go powstrzymał”
- No cóż, życie bywa zadziwiające.- powiedziałem i ruszyłem w stronę wyjścia.
Nagle ktoś na mnie wpadł.
- Sorry stary…- usłyszałem znajomy głos.
Odwróciłem się i spojrzałem prosto w niebieskie oczy dokładnie takie same jak moje.
- Derek.- powiedziałem uśmiechając się znacząco.- Zmieniłeś się. Urosłeś, ale nadal wyglądasz jak dzieciak.- powiedziałem czochrając jego blond włosy.
Kiedyś zabiłbym, żeby takie mieć.- pomyślałem .- Niektórym bardzo się one podobały.
Derek odskoczył jak oparzony, kiedy go dotknąłem.- Co ty tu robisz?- spytał oskarżycielskim tonem, mierząc mnie wściekłym wzrokiem.
- Edukuje się.- powiedziałem wzruszając ramionami.
Nagle podeszła do nas ta sama blondynka z rana… TI.
- Hej.- powiedziała całując Dereka w policzek.- Ooo to znów ty. Znacie się?- spytała, kiedy mnie zauważyła.
- I to całkiem dobrze.- powiedziałem uśmiechając się łobuzersko.
- To dobrze. Derek może zapoznasz go z resztą drużyny skoro się znacie. Przedstawisz im nowego.- zaproponowała TI posyłając mi nienaganny uśmiech.
- Louis nie jest nowy.- powiedział chłopak patrząc na mnie z nienawiścią, po czym zaczął iść w przeciwnym kierunku ciągnąc za samą zaskoczoną TI.
- Do zobaczenia braciszku.- powiedziałem do siebie.

..Każdego z nas czeka ten sam los. Szczególnie ciebie jesteś zbyt podobny do mnie…

KAHN