poniedziałek, 15 października 2012

# 18. Louis. | cz. 2

Niedługo przewiduję również część 3 :)
___________________________________________________________________


-Zaczekaj. Gdzie chcesz iść ? Chodź ze mną, pomogę ci. Jestem Louis
Nie wiedziałam co mam robić. Chłopak cały czas trzymając mnie za rękę zaczął prowadzić mnie w kierunku swojego domu. Poszliśmy na około, żeby moim rodzice nie mogli nas zobaczyć. Kiedy Louis już otworzył drzwi i miałam przejść przez próg zawahałam się.
- Nie martw się. – Powiedział i delikatnie pociągnął mnie do przodu.
L: Chyba muszę dać ci coś na przebranie. Chodź na górę tam sobie coś wybierzesz.- Powiedział Louis i zaprowadził do jakiegoś pokoju.- To, to są rzeczy mojej dziewczyny. Macie podobny rozmiar. Weź coś.- Powiedział chłopak uśmiechając się.
Ja nic nie zrobiłam. Nic do mnie nie docierało. Pogubiłam się w tym wszystkim.
L: Może to ?- podając mi jakiś top i getry, kiedy nic nie zrobiłam.
L: Chcesz coś innego?- spytał chłopak. A kiedy dalej nic nie powiedziałam zaczął szukać dalej.- A to?- spytał pokazując mi kolejne ubranie.
Nic. Zero reakcji. Dalej po prostu stałam i patrzyłam się na niego nieobecnym wzrokiem.
L: Wybierz coś sobie.- powiedział, a w jego głosie było słychać prawie błaganie.- A ja zrobię herbatę.
Wyszedł. Zostałam sama. Teraz dopiero poczułam jak przemarzałam. W końcu był grudzień. A ja miałam na sobie sukienkę na krótki rękaw. Nie miałam butów i byłam calusieńka mokra. Podeszłam do szafy i wyjęłam sobie bluzkę i jakieś spodenki. Ale należały one nie do tej dziewczyny, tylko były Louisa. Mokrą sukienkę i bieliznę zostawiłam rozłożone na podłodze. Było mi trochę cieplej, ale włosy. Wciąż kapała z nich krople wody.
Otworzyłam drzwi od pokoju, w którym się znajdowałam i wyszłam z niego. Poszłam wzdłuż długiego korytarza. Dom był urządzony w bardziej nowoczesny sposób, niż mój, ale był chyba trochę mniejszy. Wchodziłam do każdego pomieszczenia po kolei. W końcu kiedy pchnęłam kolejne drzwi moim oczom ukazała się łazienka. Weszłam do środka. Zbliżyłam się do wanny. Usiadłam na jej brzegu i odkręciłam wodę. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w przyjemny dźwięk lecącej wody.
Zaraz co ja wyprawiam. Wariuje. Musze się z tąd wydostać. Zakręciłam kran i wybiegłam z łazienki zatrzaskując drzwi. Zaczęłam zbiegać po schodach. Łup!!! Zderzyłam się z idącym po nich Louisem i wylądowałam na jego torsie.
L: Sorry. Właśnie miałem powiedzieć, że już zrobiłem herbatę.
Szybko się podniosłam i odeszłam parę kroków w tył, ciężko dysząc. Louis również się podniósł i kiedy na mnie spojrzał na jego twarzy malowało się zdziwienie, ale szybko przemieniło się ono w rozbawienie.
L: Widzę, że jednak coś wybrałaś.- powiedział.
Ja spojrzałam na swoją koszulkę i zaczerwieniłam się.
L: Ale nie ma sprawy ty wyglądasz w tym lepiej. A teraz chodź. Rogrzejesz się.- powiedział.
Poszłam za nim do dużego salonu.
L:Usiąć .- wskazał mi kanapę, a sam usiadła, obok na fotelu.- Jak masz na imię ?- spytał.
TI: TI…-powiedziałam słabym głosem.
L: TI-powtórzył chłopak i zaczął się mi intensywnie przyglądać. Nagle trochę się zmarszczył.- Ale ty masz jeszcze mokre włosy. Poszukam suszarki.- powiedział i miał już wstać.
TI: Nie!!!! – Krzyknęłam, również wstając. Popatrzył na mnie zdziwiony.- Nie trzeba. Jest dobrze. Dziękuje.- Powiedziałam już normalnie.
L: Ale to nie problem.
TI: Nie naprawdę nie trzeba. Tak jest ok. Szybko same wyschną.
L: Ale na pewno ?
TI: Tak.- powiedziałam i starałam się uśmiechnąć na potwierdzenie moich słów. No ale zapewne wyszedł z tego jakiś dziwny grymas.
Usiedliśmy z powrotem na sowich miejscach.
L: To wypij herbatę, bo masz sine usta. Wciąż ci zimno ? – spytał z troską.
TI: Nie- skłamałam i sięgnęłam po kubek w małe żółwie.
Gorący płyn spowodował ogromny ból gardła, wciąż zresztą jeszcze podrażnionego. Mimo pieczenia starałam się nie okazywać bólu. Odstawiłam kubek i wreszcie spytałam:
- Jak się tam znalazłeś ?
L: Yyyyyyyyyyy. No wiesz już od dłuższego czasu cię obserwuje i dziś jak cię zobaczyłam w oknie postanowiłem wpaść się zapoznać.- powiedział trochę zawstydzony.
TI: Aha.
L: Mogę cię o to spytać ?- Odezwał się Louis po dłuższej chwili milczenie.
Spojrzałam mu w oczy. Odnalazłam w nich spokój i bezpieczeństwo. Nic nie powiedziałam tylko coraz bardziej zatapiałam się w jego spojrzeniu.
L: Co takiego się stało ? – Spytał .
Cisza.
L: Co takiego się stało, że chciałaś …?
Kąciki moich ust lekko uniosły się do góry. No właśnie co ?
TI: Nic.
L: Jeśli nie chcesz nie musisz mówić. Po prostu myślałem, że chcesz z kimś o tym porozmawiać.- powiedział zakłopotany chłopak.
TI: Nie. Nie o to chodzi. Nic się nie wydarzyło. Nic nigdy w moim życiu się nie stało.- powiedziałam ciągle się uśmiechając.
Louis chyba nie zrozumiał o co mi chodzi. Wyjaśnię mu. I tak już gorzej być nie może. A przynajmniej się mu wytłumaczę. I wreszcie komuś wygadam jakie to ja mam beznadziejne życie. Chodź pewnie i tak nie zrozumie.
No i mu wszystko powiedziałam. Zaczynając od wyliczania moich wszystkich niań i opowiadania jakie to niektóre z nich miały pomysły, do dzisiejszego rozstania z Adamem.
A on słuchał mnie w skupieniu, ani razu nie przerywając.
TI: Widzisz to nie tak, że ktoś cos mi zrobił, bo chciałam się zabić. Nikt nigdy nic nie zrobił i ja po prostu jestem nieszczęśliwa…
Louis nic nie powiedziała.
TI: Pewnie myślisz, że jestem jakaś chora i potrzebuje pomocy specjalistów. A z resztą pewnie masz racje.- powiedziałam kończąc już tą moja przejmującą mowę.
L: Nie to nie tak. Ja to rozumiem. To nie twoja wina. Nikt nigdy nie pokazał ci co to radość i szczęście. I wiesz ja naprawdę rozumiem.
Jakoś w to nie wierzyłam. Z oczy tego chłopaka biła radość i zadowolenie. Spełnienie. On wydawał się osobą cieszącą się każdą chwilą życia.
L: Ale nigdy nie wolo się poddawać.- powiedział.
Prychnęłam.- Wiesz ja nie mam już po co walczyć. Dla mnie życie ma sensu. I wiem, że dla ciebie to jest jakbym mówiła po chińsku.
L: Zawsze jest po co walczyć, do puki jest dla kogo. A ty w tej chwili jesteś bardzo samolubna. Pomyślałaś o swoich rodzicach.
TI: tak i szczerze myślę, że bym im ulżyła.- powiedziałam już głośniej.
Wiedziałam, że on tego nie pojmie.
L: Boże dziewczyno co ty mówisz. Czy ty się słyszysz ?- Louisowi tez zaczynały już puszczać nerwy.- Jesteś po prostu rozpuszczonym nie znającym życia dzieckiem.
TI: Tak. A wiesz ile świąt spędziłam razem z moimi rodzicami ?. Jedne. Jedne jedyne święta Bożego Narodzenia w moim pieprzonym życiu. W szpitalu. Czekając, aż moja chora babcia wreszcie wykituje. O tak mnie oni kochają.- No teraz to już wrzeszczałam na całego.- A kim ty jesteś, żeby mi mówić, że jestem pozbawiona uczuć. Wieli mi bohater. Uratował niezrównoważoną psychicznie wariatkę i teraz będzie się tym szczycił do końca życia jaki to on jest wspaniałym, czułym człowiekiem. Znam takich jak ty. Waszym jedynym problemem jest to czy jesteście wystarczająco popularni i czy dziś w szkole już wszyscy o was mówili. Dlaczego nie pozwoliłeś mi się tam utopić? Ja tego chciałam. Nie chce żyć. Ja nie jestem dość silna żeby to dalej ciągnąć.- Z nerwów podniosłam się, a z oczu zaczęły płynąć mi łzy.
L: Nie mów tak. Nigdy nie pozwoliłbym ci umrzeć.- powiedział.
Podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy.
L: Błagam TI obiecaj mi, że spróbujesz walczyć. Że się nie poddasz. Proszę zrób to dla mnie. Spróbuj jeszcze być szczęśliwa. Ja ci pomogę. Nie zostawię cię. – wyszeptał mi do ucha Louis.
TI: Nie dam rady.- chlipałam.
L: Będę przy tobie.- powiedział i pogłaskał mnie po włosach.
TI: Dobrze…


KAHN

10 komentarzy: