Wkraczałam w nowy etap w moim życiu. Byłam bardzo
podekscytowana i ciekawa ale zarówno
lekko zestresowana. Zabawa się już skończyła. Nastał czas, żeby wreszcie
dorosnąć. Przynajmniej tak mówiła moja mama. Ja patrzyłam na studia trochę pod
innym kontem. Oprócz nauki i całej reszty obowiązków liczyłam też na trochę
innych doświadczeń. Chciałam poznać nowych ludzi. Bardziej dojrzałych niż te
dzieciaki z liceum, ale za razem potrafiący się dobrze bawić.
Weszłam na sale, lekko się uśmiechając. Przyglądałam się
ludziom, uświadamiając sobie, że nie znam tu ani jednej osoby. Co nie było
dziwne skoro wybrałam akademik oddalony od mojego domu 600 kilometrów.
-Witam wszystkich bardzo serdecznie na waszym pierwszym roku
na King's College London. Mamy nadzieje, że to będzie bardzo owocny i wspaniały
rok. Szczególnie, że wchodzimy w nowy program. Za powodu, wielu przedmiotów,
zostanie usprawniony nowy system. Zostaniecie dobrani w pary, w których pojedyncza osoba, będzie się uczyła tylko
połowy z przedmiotów, a druga osoba reszty. Będziecie musieli przekazać
partnerowi wiedzę nabytą na swoich zajęciach,
w ten sposób sami ucząc się i utrwalając materiał.- powiedział dziekan.
Nie słyszałam nic o tym wcześniej. Ale chyba nie tylko ja,
ponieważ przemowa dziekana wzbudziła duże poruszenie. Profesor zaczął chodzić
wśród ludzi i dobierać ich losowo w pary. Trochę się bałam i modliłam w duchu, żeby
trafiła na kogoś po pierwsze normalnego, a po drugie skorego do współpracy.
- Panna TI TN jak mniemam?- powiedział dziekan patrząc w
listę.
- Tak.- powiedziała i w tym samym czasie drzwi otworzyły się
z impetem.
Do sali wszedł nie za wysoki brunet. Miał roztrzepane włosy
i był ubrany w dość zabawny sposób. Bez ładu i składu. To wszystko dopełniał
szeroki uśmiech na twarzy chłopaka.
- Wybacz Martin spóźnienie.- powiedział chłopak podchodząc
do profesora.
- Dla ciebie Profesor Duff, panie Tomlinson.- powiedział
mężczyzna patrząc surowo na chłopaka.- Dobrze, więc skoro raczyłeś przyjść
będziesz w parze z TI.- rzekł profesor i odszedł.
- Więc witaj partnerko.- powiedział chłopak uśmiechając się
do mnie.
Usiadł koło mnie na krześle i bez żadnych zahamowań położył
nogi na stole.- Jestem Louis.
- A ja TI.- powiedziała wysilając się na lekki uśmiech.
- Wiesz TI, pasuje do ciebie to imię. Dlaczego chcesz
studiować medycynę ?- spytał Louis, zakładając ręce za głowę.
- A tak jakoś wyszło. Zarówno rodzice jak i dziadkowie to
lekarze. Zresztą bardzo lubię..- mówiła, ale chłopak mi przerwał.
- Bardzo lubię pomagać ludziom. I ta świadomość, że robię
coś dla drugiego człowieka jest taka budująca. Zgadłem?- spytał podnosząc
brew.- To prawie, jak ja.- dodał, kiedy
pokiwałam głowa na tak.
- Myślę, że to już wszystko. Proponuje, abyście się lepiej
poznali z waszymi partnerami. Jutro zaczynają się pierwsze zajęcia.- powiedział
nagle dziekan.
Kiedy Louis usłyszał to, od razu wstał i zaczął iść w stronę
wyjścia. Szybko zabrałam swoje rzeczy i podbiegłam do niego.- Zaczekaj! Myślę,
że musimy obgadać parę spraw. Wiesz w związku z naszą współpracą i uczeniem
się.- mówiłam praktycznie biegnąc obok chłopaka, który nie zwracał na mnie
uwagi.
Nagle Louis zatrzymał odwracając się do mnie twarzą .-
Pewnie, ale innym razem.- powiedział i znów zaczął iść.
- Co? Dlaczego?- krzyknęłam.
- Musze coś załatwić.- krzyknął chłopak przez ramię.
- Twój partner?- spytał jakiś chłopak podchodząc do mnie.
- Tak.- powiedziałam wzdychając i dopiero teraz spojrzałam
na nieznajomego.
Był on bardzo przystojny i miał nieziemski uśmiech.
- Ian.- przedstawił się chłopak.
- TI.- powiedziałam.
- Urządzam imprezę w sobotę mam nadziej, że wpadniesz.-
powiedział chłopak.
- Tak. Tak, jasne bardzo chętnie.- mówiłam, nie potrafiąc
ukryć szczęścia.
~*~
Dni mijały tu szybko. Zanim się spostrzegałam nadszedł
piątek. Wszystko było naprawdę wspaniałe. Ludzie byli bardzo mili i zabawni. Zajęcia też bywały czasem interesujące,
a Londyn okazał się jeszcze piękniejszy niż się spodziewałam. Był tylko jeden problem. Louis. Nie widziałam
go od poniedziałku. Próbowałam się z nim
skontaktować. Zdobyłam jego numer, ale nie odbierał. Dowiedziałam się też,
gdzie znajduje się jego pokój, ale nikogo nie było. Jakby zapadł się pod
ziemie. A przecież nie jestem w stanie ogarnąć sama tego co on miał na
wykładach.
- Hej TI.- podbiegł do mnie Ian, kiedy po skończonych
zajęciach wychodziłam z sali.
- Cześć.- powiedziałam uśmiechając się.
-To pamiętasz, że jutro na 22?
- Tak- powiedziałam.
- Super.- odrzekł Ina, uśmiechając się do mnie.
Nagle założył mi za ucho kosmyk włosów uśmiechając się do
mnie jeszcze szerzej. Lekko się
zarumieniłam. W pewnym momencie
zobaczyłam nadjeżdżającą furgonetkę. Wyglądała dokładnie jak ta z Scooby Doo, a
za kierownicą siedział Louis.
- Muszę lecieć. Zobaczymy się później.- powiedziałam Ianowi.
- Dobra. To pa.-
powiedział trochę zdziwiony Ian.
- Czy teraz już moglibyśmy pogadać?- spytałam poważnym
głosem z nutką złości stając przy otwartym oknie furgonetki.
Louis uśmiechnął się
do mnie. – Pewnie. Wskakuj.- powiedział wskazując głową miejsce pasażera.
- Nie, na pewno nie będę nigdzie z tobą jeździć. Załatwmy to
szybko teraz. Ustalmy, kiedy będziemy się spotykać, aby przekazywać sobie
materiał. A potem będziesz wolny.- powiedziałam
- Nie mam do końca czasu na te bzdety. Innym razem. –
powiedział Louis powoli odjeżdżając.
- Ale jak to? Żartujesz sobie ze mnie?- mówiłam. –Dobra
stój.- powiedziałam, a chłopak momentalnie się zatrzymał.
Obeszłam furgonetkę i usiadłam od strony pasażera składając
ręce na piersi. Louis uśmiechał się
zwycięsko i mimo, że próbował to ukryć doskonale to widziałam.
- Dobra to skoro i tak nie masz na nic czasu to może teraz
chociaż opowiesz mi co miałeś na wykładach, a ja albo reszty dowiem się od
kogoś innego, albo poszukam w internecie. – powiedziałam, kiedy już trochę
ochłonęłam.
- Nie było mnie na wykładach.- powiedział, jakby nigdy nic.
- Nie.- zdziwiłam się.- To by tłumaczyło dlaczego nie mogłam
cię nigdzie znaleźć. Zresztą gdzie my do cholery jedziemy?
- Przed siebie.
- Co? I o co chodzi z tym całym motywem Scooby Doo? –
pytałam robiąc się coraz bardziej nie miła.
- To jest bajka wszech czasów. Dobra powiedz gdzie mam
jechać.- odrzekł Louis stając na skrzyżowaniu.
- Co ty robisz? Wstrzymujesz ruch.- powiedziałam słysząc ryk
klaksonów.
- Wybierz, gdzie skręcamy.- powiedział Louis rozbawiony całą
sytuacją.
- Dobra, skręć w prawa.- powiedziałam.
- Jak sobie życzysz.
- Wysiadamy.- powiedziała nagle Louis, zatrzymując samochód.
Otworzył drzwi i wyskoczył na zewnątrz, a ja poszłam w jego
ślady. – Co, gdzie idziemy?- pytałam.
- Uczyć się. Myślałem, że tego pragniesz partnerko. –
powiedział Louis uśmiechając się do mnie.
Kiedy doszliśmy do wejście do jakiegoś budynku Louis nagle
odwrócił się do mnie tak, że było między nami tylko parę centymetrów.
- Rób to co ja.- powiedział i zanim zdążyłam zapytać o co mu
chodzi porwał mnie do góry biorąc na ręce.
Otworzył drzwi i wbiegł do środka.- Spokojnie kochanie już
jesteśmy na miejscu.- krzyczał, a ja nie rozumiałam o co chodzi.
Dopiero po chwili
zauważyłam, że byliśmy w szpitalu. Ludzie dziwnie się na nas patrzyli. Louis cały
czas krzyczał coś, że wszystko będzie dobrze.
- Zobaczysz wyjdziesz z tego.- powiedział.- Proszę zatrzymać
windę.- krzyknął do jakiegoś gościa, który właśnie wchodził do windy,
Mężczyzna zatrzymał drzwi windy i sam ją opuścił pozwalając
wejść do niej Louisowi ze mną na rękach. Louis wcisnął pierwszy lepszy przycisk
i stał tak po prostu cały czas trzymając mnie w ramionach.
- Co to było?- spytałam zszokowana. – Puść mnie w tej
chwili.
Louis wypuścił mnie. Kiedy winda się otworzyła wyszłam z
niej i z oburzeniem zaczęłam iść przed siebie. Nagle ktoś pociągnął mnie za
rękę i wciągnął do jakiegoś pomieszczenia.
- Louis, co ty wyprawiasz?- spytałam, kiedy zobaczyłam, że
to on.
- Zobaczysz. Włóż to. –powiedział rzucając we mnie jakimiś
rzeczami.
- Nie wierze, że to robię.- powiedziałam naciągając gumowe,
białe rękawiczki.
- Będziesz kiedyś opowiadała wnukom jak to ich babcia
poczyniała swoje pierwsze kroki w stronę medycyny. – powiedział Louis
wypychając mnie na zewnątrz.
Założyliśmy z Louisem białe stroje, które znaleźliśmy w
składziku. I szliśmy teraz przez korytarz. On jako lekarz, a ja jako
pielęgniarka.
-Gdzie idziemy?- spytałam cicho.
Ale zanim Louis zdążył mi opowiedzieć, ktoś zaczął nas
wołać.
-Doktorze.- krzyczała jakaś kobieta.
- Nie odwracaj się.- powiedział do mnie Louis cały czas
idąc.
Ale kobieta cały czas nas wołała, w końcu Louis się
obejrzał.
- Potrzebuje mnie pacjent z 156, a panią szuka doktor Mat.-
powiedział Louis.
- Przed chwilą byłam u doktora.- powiedziała zdziwiona
pielęgniarka.
- Skąd wiedziałeś, że istnieje ktoś taki jak doktor Mat?-
spytałam, kiedy skręciliśmy, gdzieś i zgubiliśmy pielęgniarkę.
- Nie wiedziałem.- powiedział Louis uśmiechając się.
- Nie ważne.- powiedziałam.
Wyprzedziłam chłopaka i zaczęłam nas prowadzić.
- Mogę wiedzieć, gdzie idziesz?- spytał chłopka idąc koło
mnie.
- Skoro ty i tak nie planujesz dojść w żadne konkretne
miejsce, pozwól, że ja nas stąd wyprowadzę, bo jeśli ktoś się zorientuję, że
jesteśmy idiotami, którzy przebrali się w to, możemy mieć mały problem.-
powiedziałam.
- Mi to pasuje, ale na razie to ty mnie doprowadziłaś do
kostnicy. – powiedział Louis i wskazał na
drzwi, na których znajdował się wielki napis „Kostnica”.
Dopiero teraz zrozumiałam dlaczego nie było tu ani żywej
duszy oprócz nas.
- Wynośmy się stąd.- powiedziałam.
Louis zaczął się śmiać.- Jak sobie życzysz partnerko.
Włóczyliśmy się jeszcze jakieś 20 minut po szpitalu. Wydawało
mi się, że się zgubiliśmy. Ale nie chciałam już nic mówić, a Louis i tak by
tego nie przyznał.
Nagle uśmiechnął się stając przy jakiejś sali. – Chodź-
powiedział uchylając drzwi.
Weszliśmy do środka. W sali znajdowały się małe łóżeczka z
noworodkami. Wszystkie maluchy były
pogrążone w snie. Samoistnie się rozczuliłam. Podeszłam do najbliższego
łóżeczka i uśmiechnęłam się widząc
uroczą dziewczynkę, która słodka spała z rączkami nad głową i lekko
uchylonymi usteczkami.
- No weź ją na ręce.- powiedział Louis.
- Nie, no coś ty.- powiedziałam stanowczo.
On tylko przewrócił oczami i podszedł do mnie. Włożył ręce
do kołyski i delikatnie zaczął podnosić małą.
- Uważaj.- powiedziałam, stresując się tym, że może coś się
stać dziewczynce.
- Trzymaj ją.- powiedział Louis dając mi ją na ręce.
Ułożyłam ją sobie ostrożnie w ramionach. Mała ani drgnęła.
Cały czas słodko spała i nie zważała na całą sytuację. Uśmiechnęłam się sama do
siebie. Od zawsze lubiłam dzieci. Ale nigdy nie miałam do czynienia z tak
małymi i bezbronnymi istotkami.
Nagle usłyszeliśmy z Louisem jakiś hałas dobiegający z
korytarza. Louis podszedł do drzwi i lekko je uchylił sprawdzając co się
dzieje.
-Lepiej spadajmy stąd.- powiedział Louis.
Delikatnie odłożyłam dziecko.
-Chodź szybciej- powiedział chłopak i pociągnął mnie za
rękę.
Wyszliśmy z sali i zaczęliśmy iść szybko w stronę innego
skrzydła.
- To oni- usłyszeliśmy za sobą głos, tej samej kobiety co
przedtem.
Obejrzałam się i zobaczyłam ją z parom ochroniarzami.
- Chyba mamy kłopoty- powiedziałam do Louisa.
- Może troszkę.- odrzekł i się do mnie uśmiechnął. – Na trzy
uciekamy. Raz, dwa, trzy.- powiedział Louis i ruszył biegiem przed siebie, a ja
za nim.
Ochrona zaczęła nas gonić. Louis po drodze zrzucał z siebie
wszystkie lekarskie akcesoria, a ja poszłam jego śladem. Nagle chłopak
zatrzymał się przy oknie.
- Chyba nie będziemy skakać?- spytałam, ale w głębi duszy
wiedziałam, że znając Louisa właśnie to zrobimy.
- Spokojnie złapię cię. – odrzekł i szybko przerzucił nogi
przez parapet i skoczył.
Podeszłam do okna, sprawdzając czy nic mu nie jest.
- Teraz ty TI.- powiedział.
Gdyby ktoś, kiedyś mi powiedziała, że będę skakała z pierwszego piętra, uciekając
ze szpitala, przed ochroniarzami bym go wyśmiała. Ale jednak to się działo.
- Nie wierze, że to robię,- mówiłam sama do siebie.
Wiedziałam, że ochrona jest już blisko, więc zamknęłam oczy
i ześlizgnęłam się z parapetu, wprost do ramion Louisa.
- Brawo partnerko- powiedział, po czym odstawił mnie na
ziemię i razem pobiegliśmy do jego furgonetki.
- Nie wierze, że to wszystko się stało naprawdę.-
powiedziałam, kiedy już ruszyliśmy.
Spojrzałam na Louisa, który skupiony był na drodze. Nagle obydwoje w jednym czasie zaczęliśmy się
śmiać.
- Wiedziałem, że ci się spodoba. Szczególnie, że chcesz być
pediatrą.- powiedział chłopak.
- Niby skąd wiedziałeś?- spytałam.- Zresztą nie ważne. –
machnęłam ręką zastanawiając się czy ten chłopak nie potrafi przypadkiem czytać
w myślach.
Kiedy w pewnym momencie Louis stanął, uświadomiłam sobie, że
już dotarliśmy pod akademik.
- To ja już lecę.- powiedziałam i wysiadłam z samochodu.-
Dzięki, za to Louis. Mimo, że i tak się nie pouczyliśmy było zabawnie.-
powiedziałam do niego, zanim zamknęłam drzwi.
- Spoko partnerko.- odrzekł Louis.
KAHN