Oparłem głowę o ścianę. Wyłączyłem się od tego wszystkiego. Zrobiło
się nie małe zamieszanie.
- Louisie Williamie Tomlinsonie.- usłyszałem babcię Agnes.-
Oby okazało się, że mamy najazd kosmitów którzy wyprali ci mózg, albo masz
naprawdę bardzo dobrą wymówkę, bo inaczej nawet nie wyobrażasz sobie co z tobą
zrobię.- mówiła babcia, patrząc na mnie jakby chciała sprawić, żebym wił się na
podłodze w katuszach. Drzwi od gabinetu się otworzyły. Wyszedł dyrektor, a w głębi sali widać było
siedzącego Dereka.
- Dobrze, że pani już jest- powiedział spoglądając na
babcię.
- Nie wiem czy dobrze. Raczej nie, a na pewno nie dla niego.
– powiedziała pokazując na mnie głową.
Babcia wyciągnęła papierosa i szybko go zapaliła.
- Tu nie wolno palić.- powiedział dyrektor.
- Tak? Znałam się z twoją babcia Adamie, zanim jeszcze twoja
mama przyszła na świat. I nie zapominaj o tym co się wydarzyło w 1979. Nikomu
nie powiedziałam, ale to nie znaczy, że teraz tego nie zrobię.- mówiła.
Nie dobrze, była naprawdę wściekła.
- No tam… Oczywiście pani Agnes.- powiedział dyrektor
zmieszany.
Musiałem przyznać, że babci była niezła. Nie było na nią
mocnych.
- Co tu się dzieję?- usłyszałem ten głos.
Wszyscy odwrócili się do niej, tylko nie ja.
- Witam panią. Skoro wszyscy już jesteśmy, zapraszam do
mojego gabinetu. – odrzekł dyrektor.
Zrobiłem krok do tyłu chcąc pokazać, że zamierzam tu na nich
poczekać.
- O idziesz z nami. Nie obchodzą mnie w tej chwili twoje
problemy i żal do całego świata.- powiedziała babci ciągnąc mnie za rękę
-Nie.- warknąłem wyrywając się jej.- Mnie też to nie
obchodzi. Nie wiem po co wracałem do tej szkoły. Wszystko mi jedno co się teraz
stanie. Niech on gada co chce. Przecież to ja jestem tą czarną owcą w rodzinie.
On jest tym idealnym i perfekcyjnym synem. Gówno prawda. Nikt nie wie jaki ja
jestem, a tym bardziej nie zdajecie sobie sprawy jak mylicie się co do niego.
Jak on wykorzystuje ludzi, on…- krzyczałem, wymachując rękami z frustracją
-William!-uniosła się babcia przerywając mi.- Wystarczy.
Patrzyłem na nich wszystkich ze złością. Nawet nie
zauważyłem kiedy Derek stanął koło dyrektora. Nagle moje oczy spotkały się z
jej. Nie była w stanie powstrzymać łez, które spływały po jej policzkach. Jej
twarz była wykrzywiona w bólu. Nie mogłem na to patrzeć. Odwróciłem i zacząłem
praktycznie biec w przeciwnym kierunku. Wyszedłem ze szkoły. Nie panując nad
sobą kopnąłem z całej siły w śmietnik, który natychmiast się przewrócił i
potoczył pod krawężnik. Wszystko we mnie kipiało. Chciałem krzyczeć z frustracji
i braku siły. W tamtym momencie byłem w stanie rozszarpać każdego. Nikt nic nie
rozumiał. Doszedłem na boisko. Zacząłem kopać piłki, a potem nimi wszędzie
rzucać.
- Louis?- usłyszałem donośny, ale niepewny głos.
- Czego?- syknąłem nawet się nie odwracając.
- Ja… Louis, po prostu chodzi o to, że.- próbował coś z
siebie wykrztusić.
- No co? O co chodzi?- krzyknąłem, odwracając się do Dereka.
-Przepraszam.- powiedział.
W jego oczach mogłem dostrzec tyle emocji. Nagle poczułem
jak cała złość mnie opuszcza. Westchnąłem głośno. Wplątałem ręce w swoje włosy
ciągnąc lekko za ich końcówki.
- Ja zostałem z tym wszystkim sam. Ty sobie lepiej z tym
radziłeś. Mama zawsze cię słuchała i wystarczyło, że ją przytuliłeś i od razu z
uśmiechem radziła sobie ze wszystkimi problemami. A ona tak bardzo go kochała i
było jej tak trudno. Nie potrafiłem jej pomóc. Ona potrzebowała ciebie, ja cię
potrzebowałem. – mówił, a jego głos załamywał się z każdym słowem.
- Wy nadal nic nie rozumiecie. Ja musiałem odejść. Zrozum
nie dawałem rady. Dlaczego nigdy tego nie widzieliście? – szeptałem, kręcąc
głową z niedowierzaniem.
- O czym ty mówisz? Nie rozumiem cię. – mówił zdezorientowany
Derek.
- Wiem. Ty i mama nigdy nie rozumieliście. Pozwól, że
opowiem ci ciekawą historię. Była sobie kiedyś pewna rodzina. Z pozorów wydawał
się zwykłą, szczęśliwą rodziną. I wiesz, że na początku nawet tak było. Matka
bardzo kochała swoich dwóch synów. Ten
młodszy był kropka, w kropkę jak ona, a
straszy odziedziczył po niej tylko oczy. Dlatego ojciec nigdy go nie kochał. Bo
był do niego podobny. Bo sam był chory psychicznie. Bo był zwykłym
alkoholikiem, hazardzistą i sukinsynem. Kiedy ojciec przestał dawać sobie rady
i zwykłym życiem, pracą, żoną i dziećmi zaczął obwiniać o swoje wszystkie błędy
najstarszego syna. Mówił, że to ma się w genach i ma się wypisane na czole.
Zarówno on, jego ojciec i teraz tak podobny do nich chłopiec ma wypisane, że przegrał życie.
Ojciec wpadał w coraz większe długi, a całą złość wyładowywał na synu bijąc go do nieprzytomności. Zapytasz czemu? To proste już to tłumaczyłem. Był do
niego podobny. Chłopiec powoli przestawał dawać sobie z tym wszystkim rady.
Bardzo kochał brata i matkę i cieszył się, że nie spotykał ich ten sam los co
jego. Wolał, żeby ten dupek wyżywał się tylko na nim. Ale zastanawiał się,
dlaczego jego rodzina nic nie widziała? Dlaczego do cholery byli tak ślepi. Nie
mógł już tego znieść, ale nigdy nie oddał ojcu, wiedział, że nie mógł, mimo, że
on zasługiwał. W końcu spotkał innego chłopaka. On go rozumiał. Sam miał
problem z ojczymem. Więc postanowili trzymać się razem. Wyprowadzili się ze
swoich domów, gdzie czekało na nich tylko kolejne limo. Jednak pogubili się w
tym wszystkim. Robili złe rzeczy. W końcu jeden z nich wpadł. Został wysłany do
poprawczaka za kradzieże, narkotyki i wszystko pozostałe wyskoki, do tego
jeszcze nie zaliczył roku. W końcu wrócił po dwóch latach. Postanowił zacząć
wszystko od nowa. Zamieszkał z babcią, która jako jedyna go rozumiała i nie
uważała za potwora. Chodził do tej samej szkoły, ale nikogo nie znał bo był to
nie jego rocznik. Dowiedział się, że jego ojciec wreszcie zostawił resztę
rodziny. Ale nadal ani bart, ani matka nie dali chłopakowi znaku życia. W końcu
spotyka brata i okazuje się, że on go nienawidzi i o wszystko obwinia. A
chłopak jeszcze na domiar złego zakochuję się w dziewczynie brata… A główny
bohater naszej historii ma na imię Louis.- powiedziałem.
Derek wpatrywał się we mnie, a na jego twarzy wypisane było
tysiące emocji. Nagle zrobił niepewnie parę kroków w moją stronę.- Błagam
wybacz mi.- powiedział szeptem po czym wybuchnął płaczem. Nie zastanawiając się
nad tym co robię przytuliłem go mocno. Przypomniały mi się czasu, kiedy miałem
8 lat, a Derek 6. Przyszedłem do niego do pokoju pożyczyć ołówek. Chłopak
siedział skulony w koncie głośno chlipiąc.- Co się stało?- spytałem go. Okazało
się, że zdechła jego rybka. Przytuliłem go wtedy i obiecywałem, że jest teraz w
lepszym świecie i kupie mu chomika. To było za czasów, kiedy jeszcze wszystko
było takie proste. Wtedy wszyscy byliśmy prawdziwą rodziną. I nagle przez chwilę
znów się tak to wyglądało.
- Ja coś czułem. Widziałem czasem jak patrzy na ciebie z
nienawiścią. Ale wolałem to zignorować. Słuchałem ojca jak mówił, że jesteś
zwykłym gówniarzem, któremu poprzewracało się w głowie. On tak często
powtarzał, że ty nie należysz do naszej rodziny, a ja zaczynałem w to wierzyć.
Mama w końcu nie wytrzymał i wypomniała mu, że to przez niego odszedłeś. Więc
tata się wyprowadził, ale on mimo wszystko go kochała. I ja nie wiedziałem co
robić… Ale to jest nic z tym z gównem w jakim ty byłeś.- łkał Derek.- I do tego
Louis ja nie chce. Ja tak bardzo nie chce, żeby podobali mi się mężczyźni. Ja
się boje..
- Wszystko jest dobrze.- mówiłem uspokajająco.- Wszystko się
ułoży.
- Derek!- usłyszeliśmy krzyk.
Za rogu budynku wyłoniła się TI. – Spojrzała na nas
zaszokowana.- Szukają was… Dyrektor, wszyscy.- mówiła.
Derek otarł zapłakane oczy i westchnął - TI musimy
porozmawiać.
Dziewczyna trochę zbladła słysząc to.- Dobrze, ale czy to
nie może zaczekać. Chyba macie kłopoty.
- Nie to jest bardzo ważne.
Domyślałem się o co chodzi mojemu bratu. – Ja się zajmę
dyrektorem i resztą.- powiedziałem.
Klepnąłem Dereka w ramię chcąc dodać mu otuchy. Chłopak
posłał mi słaby uśmiech.
~*~
Usiadłem na schodach.
Chyba to jest jedyna rzecz, za która tęskniłem i za którą będę tęsknić, kiedy
wreszcie opuszczę to miejsce. Usłyszałem tupot obcasów. Już wiedziałem, że będą
to czerwone szpilki z srebrnymi klamrami, idealnie dopasowane do wielkich
klipsów w uszach.
- William, witam.- powiedziała babcia zatrzymując się przede
mną.- Masz mi coś do powiedzenia?- spytała unosząc brew.
- Nie.- odpowiedziałem tylko.
Babcia westchnęła w uldze.- I całe szczęście. Twój dyrektor
to kompletny idiota. Nakazał mi
przeprowadzić z tobą jakąś głupią wyczerpująca rozmowę o skutkach przemocy.
Dziwny typ, a żebyś wiedział co wyprawiał w 1979.- mówiła siadając obok mnie.
Zaśmiałem się cicho. Babcia wyjęła z torby piersiówkę.
Wypiła łyk.- Chcesz?- spytał podsuwając ją w moją stronę.
-Sprawdzasz mnie czy jestem grzecznym wnuczkiem, czy pytasz
serio?- spytałem zdziwiony.
-Wiesz w dzień jak dziś możemy zapomnieć, że to ja jestem
dorosła, a ty masz kuratora.- powiedziała mrugając.
Wziąłem od niej piersiówkę i napiłem się,
-No, no nieźle ciągniesz synu.- stwierdziła z lekkim
podziwem i zdziwieniem. – To ma jakieś 70 %. Wiec w sumie już ci wystarczy.-
powiedział i zabrała mi alkohol.
Tym razem wyciągnęła papierosa i podpaliła go zapalniczką-
Ale tym cię już nie poczęstuje.
- I tak nie już nie pale.- wzruszyłem ramionami.
- I bardzo dobrze. Wiesz, że to jest cholernie drogie i do
tego zabija. Życie palacza, płacisz, żeby cię szybciej wykończyło.- mówiła.
Czułem, że chce zająć mnie rozmową. Odciągnąć moje myśli od
wszystkiego.
-Louis, ja naprawdę rozumiem. Może na to czasem nie wygląda,
ale wiem jak dużo przeszedłeś i jak silny jesteś. To co najgorsze już
przeminęło. Uwierz teraz będzie lepiej. Zacznie się układać. Tylko czasem
musimy się przemóc i komuś wybaczyć. Jesteś mądrym i wspaniałym chłopakiem.
Obiecaj mi, że chociaż spróbujesz pogodzić się z mamą i Derekiem.- powiedziała
patrząc na mnie z troską.
- Tylko pod jednym warunkiem.- odpowiedziałem wzdychając.
- Jakim?
- Zaczniesz do mnie w końcu mówić Louis.- powiedziałem
uśmiechając się łobuzersko.
~*~
3 miesiące później
- No nie wiem Louis, to nie najlepszy pomysł.
- Mamy dwudziesty pierwszy wiek. Randki przez internet to
nic złego. A ty mamo podchodzisz to tego jakby to była nie wiadomo jaka zbrodnia.-
odpowiedziałem rozbawiony.
- Nigdy nie wiadomo na kogo się trafi…- zaczęła wygłaszać
swoją niepewność, ale jej przerwałem.
- Dokładnie. Może to będzie jakiś miły facet, która dobrze
zarabia i ma takiego fioła na punkcie książek co ty.- mówiłem.
Mama przewróciła oczami.
- Dzięki za podwiezienie.- powiedziałem i ucałowałem ją w
policzek.
- Drobiazg, ale wolałabym, żeby się to się nie działo tak
często. Średnio zasypiasz do szkoły dwa razy w tygodniu.- patrzyła na mnie
karcąco.
Wzruszyłem tylko ramionami i wysiadłem. Mimo tego
wszystkiego wybaczyłem mamie. Cieszyłem się, że nasze relacje stawały się coraz lepsze. Dużo
rozmawialiśmy i spędzaliśmy razem sporo czasu. Na razie ciągle mieszkałem z
babcią, ale nie chciałem tego zmieniać.
Szedłem spokojnie w stronę szkoły, kiedy nagle za drzewa wyskoczyła TI.
Patrzyła na mnie przymrużonymi oczami. Oskarżycielsko
wskazała na mnie placem – Zrobiłeś biologie?
- Oczywiście, że nie.- odpowiedziałem jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.-Spisze
ją od ciebie.
- A niby czemu myślisz, że ci na to pozwolę?- spytała
podnosząc brew.
- Ponieważ.- zacząłem przybliżając się do niej. - Cię o to
poproszę.
Wyszeptałem uśmiechając się. Złączyłem nasze usta,
automatycznie przenosząc ręce na jej talie.
- Niech będzie.- powiedziała miedzy pocałunkami, a ja
zaśmiałem się cicho.
Złapałem jej drobną dłoń i razem ruszyliśmy dalej.
- A wiesz tak w ogóle to może byś obejrzał mój samochody.-
mówiła, a ja już wiedziałem o co chodzi.
Westchnąłem.- Co się stało tym razem?
- Chyba złapałam gumę.- powiedziała zawstydzona.
Pokręciłem głową nie wierząc to jakim ta dziewczyna była
słabym kierowcą.
- No przecież nie chciałam. Nie moja winna, że ten samochodu
jest taki delikatny. – zaczęła się tłumaczyć.
- Ej- usłyszeliśmy nagle.
To Derek i Josh do nas krzyczeli. Szli żywo o czymś
dyskutując co chwilę wybuchając śmiechem.
- Co robicie dziś wieczorem?- spytał Josh, kiedy stanęli
naprzeciwko nas.
- Oprócz zmieniania opony to nic odpowiedziałem.-
opowiedziałem na co TI walnęła mnie łokciem w żebra.
Josh i Derek spojrzeli na siebie zdziwienie nie rozumiejąc o
co chodzi, ale postanowili przemilczeć temat.
- Bo wiecie Sam ma jutro urodziny. Wypadałoby coś
zorganizować.- wyjaśnił Derek.
- A faktycznie. Masz racje, mogę się tym zająć.- powiedziała
ożywiona TI.
- Świetnie. To widzimy się potem.- powiedział Josh ciągnąc
Dereka.
- A gdzie się tak spieszycie?- spytała blondynka.
- Nigdzie.- odrzekł
Derek spoglądając wymownie na swojego chłopaka i łapiąc go za rękę.
Wyglądali na takich szczęśliwych.
- Chodź w końcu muszę spisać tą biologie.- powiedziałem zarzucając rękę na ramiona dziewczyny. TI
zaśmiała się perliście i mocniej wtuliła w mój bok.
KAHN